niedziela, 28 grudnia 2014

Międzyzdroje

Kilka dni temu obiecałem Wam relację z weekendowego obozu biegowego w Międzyzdrojach, więc piszę czym prędzej, żeby zdążyć jeszcze w tym roku.

Obóz odbywał się w dnia 5-7 grudnia i był dla mnie wspaniałym prezentem imieninowym. W imprezie wzięło udział około 50 osób, w tym sporo biegaczy z Allianz – z Warszawy, Bydgoszczy, Olsztyna.

Firmowym busem wyruszyliśmy z Warszawy w piątek, około godziny 7.00. Trochę martwiła mnie trasa, gdyż do pokonania było 650 km, do tego pierwszy raz prowadziłem busa. Jak się okazało wrażenia z jady były super, a droga do Międzyzdrojów wręcz idealna – najpierw jechaliśmy autostradą A2 do Świebodzina, gdzie zjechaliśmy na drogę ekspresową S3, którą dojechaliśmy aż do Międzyzdrojów. Pod względem infrastruktury drogowej w Polsce wiele zmieniło się na korzyść. Podróż zajęła nam około 6 godzin.

Zakwaterowani byliśmy w ośrodku Sporting w Międzyzdrojach, którego założycielem jest Pan Bogusław Mamiński, Vice Mistrz Świata oraz Vice Mistrz Europy na dystansie 3000m z przeszkodami. Pan Bogusław przyczynił się także do modernizacji stadionu miejskiego w Międzyzdrojach, na którym odbywała się część naszych treningów. To nowoczesny obiekt lekkoatletyczny, wyposażony w świetną bieżnię lekkoatletyczną oraz całe zaplecze treningowe. Niestety warszawskie ośrodki, takie jak stadion na Agrykoli, czy stadion Skry, są w dużo gorszym stanie i nie mogą się równać z obiektem w Międzyzdrojach. Trochę to dziwne, że stolica nie dysponuje nowoczesnym stadionem lekkoatletycznym.

W ramach obozu zaplanowane były cztery treningi, jeden w piątek, dwa w sobotę, ostatni w niedzielę. Dodatkowo w sobotę wieczorem mieliśmy zarezerwowaną odnowę biologiczną w jednym z pobliskich hoteli: basen, sauna, jacuzzi.

Krótko po zakwaterowaniu w pokojach, ruszyliśmy na pierwszy trening. Kamienica Sporting położona jest tuż przy plaży, a zatem pierwszy kilometr pobiegliśmy plażą, a następnie skierowaliśmy się na wspomniany już stadion miejski. Po krótkim rozbieganiu, na stadionie wykonaliśmy serię dogrzewających elementów, a następnie rytmy biegane w poprzek boiska, po tzw. kopercie. Piątkowy trening był dość spokojny, jego celem było przygotowanie nas do mocniejszego biegania w sobotę i niedzielę.

W sobotę, po śniadaniu i odpoczynku, ruszyliśmy na długie wybieganie po Wolińskim Parku Narodowym. Bieganie w takich okoliczności przyrody, to sama przyjemność, piękny las, łagodne wzniesienia, świeże powietrze. Zrobiliśmy pętlę z Międzyzdrojów aż do Jeziora Czajcze i z powrotem. Bieg zakończyliśmy na plaży. Po rannym treningu przyszedł czas na obiad i zasłużony odpoczynek, tym bardziej, że o 17.00 zaplanowane było kolejne bieganie.

Wieczorny trening znów przeprowadziliśmy na stadionie miejskim. Początkowo rozbieganie po ulicach Międzyzdrojów, dogrzewające elementy na stadionie, a trening właściwy – elementy biegu przez płotki. Dla bezpieczeństwa nie biegaliśmy przez płotki, elementy wykonywaliśmy obok urządzeń. Był to świetny trening, który uzmysłowił mi jak trudną dyscypliną jest bieg przez płotki. Dalej przeszliśmy do ćwiczeń z piłkami lekarskimi, a na koniec rozciąganie i powrót w lekkim biegu do hotelu. Po ciężkim dniu pyszna kolacja, a wieczorem odnowa biologiczna. Kiedy po 22.00 wróciliśmy do hotelu marzyłem o jednym – o łóżku. Chwilę posiedziałem ze znajomymi przy piwnie, niepostrzeżenie wymknąłem się z baru i poszedłem do pokoju. Spałem jak suseł.

Dobry sen przyniósł efekt - w niedzielę czułem się wypoczęty i aż rwałem się do kolejnego treningu. W planach były minutówki, trening mocny, który "wchodzi w nogi", dlatego go lubię. Zaczęliśmy tradycyjnie od rozbiegania, potem elementy dogrzewające i trening właściwy. Pierwsze minutówki staraliśmy się biegać dość spokojnie, kolejne coraz szybciej, aby dwie ostanie pobiec na maxa. Trening zakończyliśmy krótkim biegiem wzdłuż plaży.

To był wspaniały weekend, który uzmysłowił mi jak ciężko trenują zawodowcy. Przygotowanie profesjonalnego biegacza do zawodów, krajowych czy międzynarodowych, to nie przelewki, to bardzo ciężka praca. Treningi były wyczerpujące, ale przynosiły mi dużą satysfakcję. Do tego otoczenie pięknych Międzyzdrojów i bliskość morza, które po raz pierwszy widziałem zimą. Super, aż żal było wyjeżdżać.



sobota, 20 grudnia 2014

Powroty

Opuściłem się i to bardzo… Ostatni wpis ponad miesiąc temu, po Biegu Niepodległości. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, oczywiście, mogę się tłumaczyć, że praca, że wyjazdy, że trening itd. Z blogami tak jest, że żyją swoim życiem. Czasami się je zaniedbuje, ale zawsze się do nich wraca i to jest optymistyczne J

Tak jak po ponad miesiącu powróciłem na bloga, tak po roku powróciłem do Falenicy. Jak zerkniecie na moje wpisy z początku 2014r, to będzie tam o Zimowych Biegach Górskich. To już taka tradycja –  przychodzi grudzień, trzeba pobiegać po wydmach, zapomnieć o miejskich chodnikach i parkach, uciec do lasu.

Przed startem w biegach górskich dwa razy samemu trenowałem w Falenicy, biegałem tzw. cross pasywny, charakteryzujący się tym, że jest po prostu wolniejszy, pozwala nogom, przyzwyczajonym do miejskiego biegania, przestawić się na pagórki i leśne ścieżki.

W zeszłą sobotę rozpoczął się cykl, składający się tradycyjnie z 6 biegów. Pojechałem do Falenicy wcześnie, żeby bez kolejek odebrać nr startowy, po drodze zgarnąłem kumpla. Na miejscu uiściliśmy opłatę za wszystkie biegi, raptem 50 zł i zaczęliśmy się rozgrzewać. Trochę rozbiegania i trochę elementów. W poprzednią sobotę było 8°C, bardzo ciepło jak na połowę grudnia. Już podczas rozgrzewki zauważyłem, że forma jakaś taka marna, niemoc, spodziewałem się, że rekordów nie będzie. Ale  przebiec trzeba i basta. Na starcie sporo znajomych twarzy, uśmiechy, pozdrowienia. Punktualnie o 11.00 ruszyliśmy. Męczyłem te górki niemiłosiernie, było mi gorąco, do głowy przychodziły myśli, żeby dziś odpuścić. Ale wziąłem się w garść i ostatecznie z czasem 41.43 dobiegłem do mety. W poprzednim sezonie podczas pierwszego biegu miałem wynik 43.35, a zatem tegoroczny czas lepszy, jednak w ciągu roku poczyniłem spory progres, wiec na moje oko powinno być znacznie lepiej. No nic, wychodzę, z założenia, że będzie co poprawiać.

Dziś znów trening w Falenicy – bieg crossowy 2 x 20 min. w tempie 4.45, jedna przerwa 8 min. w truchcie. W Warszawie szaleje wichura, a w Falenicy cisza, spokój. Dziś biegało się dobrze, do tego miałem fajne towarzystwo Łukasza, którego podobnie jak mnie, zafascynowały falenickie górki.


Następny wpis niebawem, obiecuję. Powrócę z relacją z weekendowego obozu biegowego w Międzyzdrojach. 




wtorek, 11 listopada 2014

XXVI Bieg Niepodległości

Dziś, wraz z dwunastoma tysiącami innych uczestników pobiegłem w XXVI Biegu Niepodległości. Obok rodzinnego obiadu oraz wywieszenia flagi, to był mój sposób na obchodzenie tego, jakże bliskiego Polakom święta.

Trasa biegu, niezmienna od lat, prowadziła Al. Jana Pawła II (na skrzyżowaniu z ul. Stawki zlokalizowane były start i meta), ul. Chałubińskiego, Al. Niepodległości. Na wysokości ul. Rakowieckiej następował nawrót i z powrotem drugą nitką jezdni ww. ulic. Niewątpliwie jest to szybka trasa, z jedynie dwoma podbiegami na wiadukcie przy Dworcu Centralnym. Idealne warunki do bicia rekordów. Dodatkowo pogoda była sprzyjająca bieganiu, temperatura ok. 12°C, lekki południowy wiatr, bez opadów.

W poprzednim biegu na 10 km w Żyrardowie miałem czas 00:38:45. Z uwagi na fakt, że od ponad miesiąca przechodzę okres roztrenowania – biegam lekko krótsze dystanse, częściej chodzę na basen, zakładałem, że nie zrobię jakiegoś super wyniku, sądziłem, że pobiegnę w okolicach 00:38:30.

Po solidnej rozgrzewce udałem się do I strefy, z planowanym czasem poniżej 40 min. Na kilka chwil przed startem wśród uczestników biegu zapanowała chwila skupienia i 12 tyś. osób odśpiewało Mazurka Dąbrowskiego. Muszę przyznać, że był to dla mnie bardzo wzruszający moment, trochę mnie zatkało… Pomyślałem, że naprawdę warto było tu przyjść, chociażby dla tej niezapomnianej chwili. Zaraz później wystartowaliśmy. Przez pierwsze 7 km biegłem w tempie ok. 3.50, później zacząłem przypisać do ok. 3.40, a ostatni kilometr biegłem w tempie 3.31. Biegło mi się lekko i szybko. Linię mety przekroczyłem w czasie 00:37:51. Byłem szczęśliwy i zadowolony, nie spodziewałem się takiego wyniku. Być może zadziałał efekt regeneracji i świeżości w związku z roztrenowaniem. Tak czy inaczej, bardzo mnie cieszy nowa życiówka na 10 km.

Niestety cały efekt uroku Święta Niepodległości prysł na skutek burd podczas Marszu Niepodległości organizowanego przez środowiska skrajnej prawicy. Dlaczego tak jest, że jedni umieją w kulturalny sposób celebrować to święto, cieszyć się nim, podczas gdy inny wszczynają bujki i niszczą mienie publiczne, za które my wszyscy płacimy z naszych podatków? To nie jest żaden patriotyzm, to zwykłe chuligaństwo, które powinno być ukarane z całą stanowczością. Nie mam nic przeciwko Marszowi Niepodległości, każdy ma prawo manifestować swoje poglądy, jeśli tylko nie zagraża to bezpieczeństwu innych.  Tu zagrożenie bezpieczeństwa było ewidentne, obrażenia odnieśli policjanci pilnujący manifestantów, zniszczono mienie publiczne. Scenariusz jak z poprzednich lat. Jak długo państwo ma zamiar tolerować takie zachowanie? Może czas użyć bardziej zdecydowanych środków przeciwko bandytom. Państwo takimi środkami dysponuje. Trzeba zrobić wszystko, aby historia nie powtórzyła się w kolejnych latach, a Polacy od prawa do lewa mogli w godny sposób obchodzić święta narodowe.


Powoli zaczynam wracać do bardziej regularnych treningów. Czas zacząć przygotowania do nowego sezonu, w którym chciałbym skupić się na poprawieniu wyników w maratonie. W kwietniu zamierzam wystartować w Orlenie i chciałbym poprawić swój dotychczasowy czas na królewskim dystansie, tak aby zbliżyć się do magicznych 3 godzin.  



czwartek, 30 października 2014

Monachium & Kempfenhausen

Odkąd zacząłem biegać, za każdym razem gdy dokądś wyjeżdżam, zabieram ze sobą buty biegowe. Tak też zrobiłem podczas mojej ostatniej podróży do Monachium.

Jeszcze będąc w Polsce zaplanowałem, że potrenuję w Olympiapark Munchen, gdzie w 1972r odbywały się XX Letnie Igrzyska Olimpijskie, podczas których doszło do pamiętnego zamachu terrorystycznego zorganizowanego przez palestyńskich zamachowców, którzy zamordowali kilkunastu izraelskich sportowców. To bardzo smutna karta w dziejach światowego ruchu olimpijskiego.

W niedzielny, chłodny poranek, pobiegłem zatem do wspomnianej wioski olimpijskiej. Kompleks zlokalizowany jest w północno zachodniej części Monachium i składa się z kliku obiektów sportowych: stadionu olimpijskiego, hali olimpijskiej, pływalni, hali widowiskowej, lodowiska oraz wieży o wysokości 291m, z której można podziwiać niezwykłą panoramę miasta i okolic. Wszystkie budynki, z wyjątkiem wieży, pokryte są futurystycznym szklanym dachem, przypominającym trochę pajęczynę. Teren parku został ciekawie ukształtowany – stworzono tam sztuczne zbiorniki wodne oraz wzniesienie, z którego roztacza się widok na obiekty sportowe oraz miasto. Nieopodal parku, znajduje się centrala BMW oraz BMW Welt - wspaniała wystawa samochodów bawarskiego producenta aut.

Każdego, kto wybiera się do Monachium, zachęcam do zobaczenia zarówno Olympiapark jak i BMW Welt. Obiekty te zrobiły na mnie duże wrażenie i z pewnością warto je zobaczyć.


Dzień później pojechałem na służbowe spotkanie do miejscowości Kempfenhausen, położnej nad jeziorem Starnberger See, jakieś 15 km na południowy zachód od Monachium. To bardzo ładna, zadbana miejscowość, z charakterystyczną bawarską, willową zabudową, otoczona lasami. Spędziłem tam blisko trzy dni i też nie obyło się bez porannego joggingu  – dwukrotnie biegałem wzdłuż wspomnianego już jeziora. Za pierwszym razem pobiegłem na północ, do miejscowości Starnberg, zaś drugiego dnia na południe, do miejscowości Berg. Pomimo porannego chłodu oraz szarego, pochmurnego nieba, biegało mi się bardzo dobrze. Uwielbiam biegać a jednocześnie zwiedzać i odkrywać nowe miejsca, to świetne uczucie i fajna forma turystyki.








sobota, 25 października 2014

Allianz Sports Camp

W poprzedni weekend, w Ośrodku Szkoleniowo – Wypoczynkowym Allianz w Ryni po raz pierwszy zorganizowaliśmy obóz sportowy. Idea takiego wyjazdu chodziła mi po głowie już od pewnego czasu. Początkowo mieli w nim uczestniczyć jedynie biegacze, ale udało mi się zaangażować do całej imprezy także kolarzy i triatlonistów, w końcu to bliskie dyscypliny sportu. Dodatkowo mieli także przyjechać koszykarze, jednakże ostatecznie ich reprezentacja okazała się bardzo skromna.

Drużynę biegaczy wsparło dwóch trenerów – z Olsztyna przyjechał Wiesław Uryniuk, a z Warszawy Roman Krupanek. W spotkaniu wzięło udział blisko 30 osób, głównie z Warszawy i okolic, ale także z Bydgoszczy oraz wspomnianego już Olsztyna. Obóz zaplanowany był na dwa dni.

Spotkaliśmy się w sobotę po godz. 10.00 i od razu ruszyliśmy z treningami. Podzieliliśmy się na dwie grupy – mniej i bardziej zaawansowaną. Tę mocniejszą grupę przejął Romek. Zaczęliśmy 5km rozbieganiem, potem solidna rozgrzewka, aby przejść do właściwego treningu, a mianowicie dwuminutówek. To trening polegający na szybkim biegu przez dwie minuty, potem następuje dwu i pół minutowa przerwa i tak dziesięć razy. Dwumintówki biegłem w tempie mniej więcej 3.40. Po treningu właściwym zrobiliśmy jeszcze klika kilometrów lekkiego rozbiegania. Po wykonanym treningu przeprowadziliśmy badanie zakwaszenia krwi. Mój wynik 1.7 mmol/l wskazał, iż pomimo mocnego biegania w organizmie nadal były rezerwy. Po treningu obiad i odpoczynek. Muszę przyznać, że byłem zmęczony i spałem „jak zabity”.

Po godz. 16.00 przeprowadziliśmy kolejny trening, tym razem lżejszy. Zrobiliśmy 8 km rozbiegania i 25 serii elementów, głównie skipów. Całość zakończyliśmy pięcioma rytmami po 100 metrów, a następnie lekkim tempem wróciliśmy do hotelu, gdzie czekała już na nas zasłużona kolacja.

Po wieczornym posiłku przyszedł czas na część teoretyczną. Uczestnicy przygotowali trzy prezentacje – o kolarstwie, podstawach biegania i pływaniu. Część z nich była lepsza, część trochę gorsza, ale dla mnie najważniejsze było to, że wspólnie porozmawialiśmy o naszych pasjach, wymieniliśmy poglądy, doświadczenia.

Następnego dnia, rano koło 8.00 zjedliśmy lekkie śniadanie, dwie godziny odpoczynku i po 10.00 zrobiliśmy trzeci, ostatni trening – dłuższe wybieganie, blisko 14 km. Pogoda była dużo lepsza niż w sobotę, świeciło słońce, zrobiło się cieplej, a więc bieganie w lesie miało niewątpliwy urok.

Byłem pod dużym wrażeniem pierwszego allianzowego obozu sportowego. Początkowo miałem sporo obaw, że nic z tego nie wyjdzie, że uczestnicy potraktują to jako weekendowy wypad, a nie obóz sportowy, jednakże wszystko poszło po mojej myśli. Biegaliśmy, jeździliśmy na rowerach, słowem wspólnie trenowaliśmy. Dla mnie największą wartością takiego obozu był fakt, iż mogłem spotkać się z osobami z którymi na co dzień mam jedynie kontakt mailowy albo telefoniczny. Wreszcie udało nam się poznać i pogadać o naszej wspólnej pasji.  

Na koniec obozu wszyscy zgodnie stwierdzili, że musimy to powtórzyć, co jest najlepszym dowodem, że się udało. Mam nadzieję, że wkrótce napiszę o drugiej edycji Allianz Sports Camp.

A oto nasza allianzowa ekipa:



sobota, 4 października 2014

Wyprawa do Ojcowa

Po Maratonie Berlińskim postanowiłem na kilka dni wyrwać się z Warszawy, zrobić sobie kilka dni wolnego, zregenerować się i pooddychać świeżym powietrzem. Początkowo planowałem wyjazd w Bieszczady, jednakże doszedłem do wniosku, że Bieszczady na trzy dni, to trochę bez sensu, a zatem wybór padł na Ojców pod Krakowem.

Ostatni raz byłem w Ojcowskim Parku Narodowym z wycieczką szkolną, kilkanaście lat temu. Od pewnego czasu chciałem tu wrócić, gdyż w pamięci zapadły mi piękne krajobrazy z tego miejsca. Nadarzyła się okazja - przyjechał do mnie znajomy z zagranicy, chciałem ciekawie zorganizować mu pobyt w Polsce, do tego ładna październikowa pogoda, a zatem długo się nie zastanawiając, znalazłem nocleg i postanowiłem tu przyjechać.

Ojcowski Park Narodowy położony jest w południowej części Wyżyny Krakowsko – Częstochowskiej, nad Doliną Prądnika. Charakterystycznym elementem krajobrazu tych terenów są wapienne skały, przybierające różnorakie kształty, a także występujące tu jaskinie.

Interesujące są dzieje Ojcowa, sięgające czasów średniowiecza. Jak głosi legenda, to tu Władysław Łokietek znalazł schronienie podczas swych wojen o tron polski z Czechami. Później, za czasów panowania Kazimierza Wielkiego, Ojców oraz Pieskowa Skała stały się elementami systemu fortyfikacyjnego stworzonego przez władcę. Po III rozbierze Polski tereny te trafiły pod zabór austriacki, jednakże po wojnach napoleońskich weszły w skład Królestwa Kongresowego. Z uwagi na swoje walory krajobrazowe i uzdrowiskowe w XIX w. tereny te stały się popularne wśród artystów, poetów, uczonych. Przyjeżdżali tu m.in. Fryderyk Chopin, czy Stanisław Staszic. W czasie Powstania Styczniowego Ojców i okolice były miejscem zaciętych walk miedzy powstańcami a wojskiem carskim. Zarówno I jaki i II wojna światowa oszczędziły te tereny, dzięki czemu do dziś przetrwały liczne zabytki, jak chociażby piękny zamek w Pieskowej Skale.


Biegane tutaj to czysta przyjemność. Powietrze jest czyste i świeże, a widoki niezwykłe, szczególnie o tej porze roku, kiedy Dolina Prądnika zamienia się w festiwal jesiennych kolorów. Teren jest mocno pofałdowany, a zatem amatorzy górskiego biegania na pewno znajdą tu odpowiednie trasy dla siebie. Obecnie jestem na etapie roztrenowania, więc po prostu truchtam po okolicy napawając się pięknymi widokami. Dziś biegałem na odcinku między zamkiem w Ojcowie a Bramą Krakowską, jutro albo w niedzielę planuję pobiec do Pieskowej Skały.



niedziela, 28 września 2014

Relacja z 41.BMW Berlin Maratonu

Na metę 41.BMW Berlin Maratonu dobiegłem z czasem 03.19.26. Niby powinienem być zadowolony, gdyż o ponad 13 min poprawiłem swój rezultat względem ostatniego maratonu - rok temu w Maratonie Warszawskim miałem 03.32.03, jednakże pozostaje niedosyt… Sądzę, że stać mnie na lepszy wynik, liczyłem, że uda mi się pobiec poniżej 3 godz. i 10 min. Tym razem nie wyszło, będzie nad czym popracować w nowym sezonie biegowym.

Na mój dzisiejszy rezultat niewątpliwie miał wpływ fakt, że startowałem z najwolniejszego sektora H (czas 4.15 i więcej). Nie wiem, jakim cudem zostałem zakwalifikowany do tego sektora, być może przy rejestracji podałem błędny rezultat z ostatniego maratonu, może nie podałem go wcale. Nie pamiętam. Chciałem zmienić sektor i wystartować z D (czas 3.00 – 3.15), jednakże Pani na bramce uparła się i nie chciała mnie wpuścić, skoro mam H, mam iść do H, z D nie mogę wystartować. Pieprzony niemiecki porządek… Skoro startowałem z najwolniejszego sektora, to przez większą część biegu musiałem przeciskać się między wolniejszymi biegaczami. Panował taki tłok, że było to dość trudne. W końcu w Berlinie wystartowało ponad 40 tyś. ludzi.

Do tego przez cały sezon skupiłem się na treningach pod półmaraton, jedynie ostatni miesiąc poświęciłem na przygotowania do maratonu. Miałem tylko jedno długie wybieganie 35 km, a powinno być ich 4. Może nie powinienem kręcić nosem i cieszyć się z czasu 03.19.26. Już sam nie wiem...

Odnośnie organizacji i przebiegu 41. BMW Berlin Maratonu, to przede wszystkim warto podkreślić, że w tym roku padł kolejny rekord świata. Kenijczyk Dennis Kimetto złamał barierę 2.03 i przekroczył metę z czasem 02.02.58. Niesamowite…

Sam bieg zorganizowany był perfekcyjnie. Dobrze funkcjonowało miasteczko biegaczy (aż za dobrze, przez co nie dostałem się do sektora D…), trasa idealnie oznaczona, dużo punktów z wodą. Mimo tłumów wszystko działało sprawnie. Wystartowało ponad 40 tyś. biegaczy. Taka masa ludzi robi wrażenie, choć muszę przyznać, że coraz bardziej przekonuje się do mniejszych biegów. Nie są one zorganizowane z takim rozmachem jak Berlin, ani tak słynne, ale ich kameralny charakter bardziej mi odpowiada. Nie przepadam za tłokiem.

Na uwagę zasługuje doping Berlińczyków. Wzdłuż trasy maratonu ustawiły się tysiące ludzi. Wiwatom, krzykom, oklaskom nie było końca. Pierwszy raz spotkałem się z takim dopingiem, to niezwykle pomaga w walce o każdy kilometr i buduje wspaniałą atmosferę.


Jesienny maraton zaliczony, teraz czas na miesięczne roztrenowanie i odpoczynek. Czeka mnie lekkie i przyjemne bieganie - taka wisienka na torcie po przepracowanym sezonie J





wtorek, 23 września 2014

Na ostatniej prostej do maratonu

Do Maratonu Berlińskiego zostało 5 dni, co wytrenowałem jest w nogach, teraz czas na kilka dni odpoczynku, dobry sen, nawadnianie i ładowanie węglowodanów. Mocniejszy trening nie ma już sensu, pozostają jedynie kilkukilometrowe rozbiegania, rytmy, a pod koniec tygodnia rozruch.

Wczoraj, w ramach odnowy biologicznej zafundowałem sobie półgodzinną kąpiel w roztworze soli iwonickiej, co bardzo korzystnie wpływa na stawy i zmęczone treningiem mięśnie. Taką kąpiel zdecydowanie będzie trzeba powtórzyć po maratonie.

Dzisiejszym tagliatelle carbonara podczas spotkania ze znajomymi rozpocząłem węglowodanową ucztę. Makaron, ryż, ziemniaki, bułeczki owsiane, miód, biały ser, jajka to do niedzieli podstawa mojej diety, której głównym celem jest zgromadzenie zapasów glikogenu. W organizmie muszę zmagazynować tyle energii, aby wystarczyło jej na przebiegniecie ponad 42km.

Do tego duuuuużo wody mineralnej, świeżych soków owocowych i izotoniki, czyli nawadnianie organizmu. Podstawą jest nawadnianie przez kilka dni przed startem, a nie picie jedynie w dniu zawodów oraz podczas biegu.


Po dobrze przepracowanym sezonie biegowym, trzymając się tych kilku prostych zasad, w miarę spokojnie będę mógł stanąć na starcie w Berlinie. Przy mocnej głowie i odrobinie szczęścia dobiegnę do mety w dobrym czasie. 



poniedziałek, 15 września 2014

Maraton Berliński tuż tuż

Już za niecałe dwa tygodnie stanę na starcie 41. BMW Berlin Maratonu, warto więc napisać kilka słów o jednym z najbardziej znanych maratonów na świecie.

Bieg odbył się po raz pierwszy 13 października 1974r, wówczas wzięło w nim udział 286 osób. 40 lat później, w 2013r, metę przekroczyło ponad 41 tyś. uczestników, to imponująca liczba. Rekord trasy w 2013r z czasem 2:03:23 ustanowił Kenijczyk Wilson Kipsang Kiprotich. Trasa maratonu berlińskiego jest wręcz idealna do bicia rekordów – prosta, płaska (przewyższenia 20m), szeroka, z małą liczbą podbiegów i zakrętów.

Kiedy słucham relacji osób które brały udział w Maratonie Berlińskim, jedno wybija się na pierwsze miejsce – niesamowita atmosfera i doping Berlińczyków. Podobno wzdłuż trasy stoją tysiące ludzi i wytrwale kibicują biegaczom. A druga kwestia, to świetna organizacja biegu. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości, w końcu to Niemcy. Już za dwa tygodnie będę mógł podzielić się z Wami moimi wrażeniami.


Póki co zaczynam ostatni tydzień treningów przed maratonem. Będzie trochę siły i szybkości. A w przyszłym tygodniu pozostają lekkie rozbiegania, odpoczynek, nawadnianie i ładowanie węglowodanów.


niedziela, 31 sierpnia 2014

BMW Półmaraton Praski

Dobiegłem! Wybaczcie, ale muszę się trochę pochwalić. Przekroczyłem metę z czasem 01:23:53, co jest moim najlepszym rezultatem w półmaratonie, życiówka. Do tego pierwszy raz w życiu dostałem biegową nagrodę – okazało się, że jestem najszybszym mieszkańcem Pragi Południe. Ale to nie wszystko… Mój firmowy klub Allianz Running Team z łącznym czasem 05:46:13 zajął pierwsze miejsce w klasyfikacji firmowej i czwarte w klasyfikacji drużynowej. Brawo ART! Dzięki Mateusz, Błażej, Marcin i cała reszta. Jestem dziś bardzo zadowolony.

Co do organizacji biegu, nie mam większych zastrzeżeń. Począwszy od odbioru pakietu, skończywszy na wręczeniu medalu, notabene bardzo efektownego, wszystko było dobrze zorganizowane.
Trasa szybka, szeroka, dobrze oznaczona i wymierzona. Na starcie nie było przepychanek, mogłem swobodnie rozwinąć biegowe skrzydła. Na mecie też nie było żadnych niedogodności. Na trasie grały bębny, które dodawały powera. Dużo punktów z wodą i uwaga, nowość w polskich biegach, woda w butelkach. Z butelek dużo łatwiej się pije, a tym co nam zostanie możemy się schłodzić. Podczas biegu woda z kubeczków łatwo się wylewa i niewiele pozostaje nam do wypicia i schłodzenia. No facebooku zauważyłem sporo komentarzy, że na ostatnich kilometrach zabrakło wody. Ja tego nie zauważyłem, ale jeśli rzeczywiście zabrakło wody dla biegaczy, którzy byli za mną, to za rok organizator musi to poprawić. Podobnie z bananami na mecie. Pamiętajmy jednak, że była to pierwsza edycja biegu, mogą się pojawić jakieś niedociągnięcia, organizator z pewnością za rok je wyeliminuje.

Bardzo podobało mi się miasteczko biegowe. Dobrze zorganizowane depozyty i strefa VIP. Mnóstwo atrakcji dla małych i dużych. Możliwość testowania samochodów i rowerów BMW. Fajna atmosfera i dobra zabawa.

Generalnie, moje wrażenia z biegu są bardzo pozytywne. Cieszę się, że Praga doczekała się przyzwoitego półmaratonu. Mamy w Warszawie półmaraton i maraton na wiosnę, a teraz także podobny jesienny zestaw. No i bardzo dobrze. Biegacze, mamy w czym wybierać.

A to moje trofeum: 


poniedziałek, 18 sierpnia 2014

12 medali w Zurychu a stan polskiej lekkoatletyki

Dobiegły końca Lekkoatletyczne Mistrzostwa Europy w Zurychu, na których Polacy wywalczyli aż 12 medali, zajmując 6 miejsce w klasyfikacji medalowej. To ogromny sukces. Mnie w szczególności cieszą sukcesy naszych biegaczy – złoto Adama Kszczota i srebro Artura Kuciapskiego na dystansie 800m, srebro Krystiana Zalewskiego w biegu na 3000m z przeszkodami, srebro Yareda Shegumo w maratonie, brąz Joanny Jóźwik na 800m oraz brąz męskiej sztafety 4x400m. Wielka praca jaką Ci zawodnicy i ich trenerzy włożyli w treningi zaowocowała świetnymi wynikami.

Niestety są to indywidualne sukcesy tych zawodników i ich otoczenia, a nie polskiej lekkoatletyki, gdyż takowa ma się bardzo kiepsko. Podczas dzisiejszego spotkania w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Anita Włodarczyk upomniała się o godne warunki do treningu dla lekkoatletów. Czy coś się zmieni, zobaczymy, póki co brakuje stadionów, zaplecza, długofalowej strategii rozwoju. Spójrzmy chociażby okiem biegacza amatora na Warszawę.  Znam dwa stadiony z których mogę korzystać podczas treningu – Skra oraz Agrykola. Stadion RKS Skra wybudowany w 1969r wymaga gruntownego remontu, z Agrykolą wcale nie jest lepiej, po deszczu na bieżni tworzą się kałuże, brak jest zaplecza sanitarnego. Ogromnym nakładem środków wybudowano w stolicy Stadion Narodowy i zmodernizowano Stadion Legii. Dlaczego nikt nie pomyślał, aby choć jeden z tych obiektów przystosować do rozgrywania zawodów lekkoatletycznych? Dlaczego na Stadionie Narodowym, który budowany był od podstaw, nie zaprojektowano bieżni? Bałagan, brak wizji, zaniedbanie?

Polacy coraz chętniej uprawiają sport. Widać to gołym okiem. Biegamy, jeździmy na rowerach, pływamy, jeździmy na rolkach, długo by wymieniać. To świetnie, bo społeczeństwo wysportowane, to społeczeństwo zdrowsze, szczęśliwcze, weselsze. Trzeba stworzyć ludziom warunki do uprawiania sportu, zbudować system, który już w wieku szkolnym będzie wyławiał sportowe talenty i dawał im szanse rozwoju. To rola państwa i samorządów. Liczę, że z czasem w Ministerstwie Sportu i Turystki, przy wsparciu PZLA, zrodzi się plan uzdrowienia polskiej lekkoatletyki, który pozwoli na wychowanie przyszłych mistrzów. Póki co cieszmy się z sukcesów naszych medalistów ME w Zurychu.

A z moich skromnych sukcesów – wczorajsza życiówka 00:38:45 na 10 km w Żyradowie J



piątek, 15 sierpnia 2014

Lekkoatletyczne ME Zurych 2014

Kiedy śledzę poczynania naszych lekkoatletów na Mistrzostwach Europy w Zurychu, przypomina mi się olimpiada Allianz Sports 2014, w której uczestniczyłem niecały miesiąc temu. Wrażenia i sentyment pozostały.

Na mistrzostwach Polacy radzą sobie całkiem nieźle. Wczoraj wieczorem dowiedzieliśmy się, że Krystian Zalewski zdobył srebro w biegu na 3000m z przeszkodami. Początkowo był brąz, ale po dyskwalifikacji reprezentanta Francji Mahiedine Mekhissi-Benabbada za niesportowe zachowanie, Polak przesunął się na drugie miejsce i może cieszyć się srebrem.
Adam Kszczot, Artur Kuciapski i Marcin Lewandowski świetnie pobiegli w półfinałach na 800m i pewnie awansowali do biegów finałowych. Mam nadzieję, że będą medale.
Wśród kobiet dobrze radzi sobie Joanna Jóźwik, która awansowała do finału biegu na dystansie 800m, a także Małgorzata Hołub, która uzyskała awans do biegu finałowego na 400m.
Osobiście najbardziej czekam na bieg maratoński mężczyzn, który odbędzie się rano w niedzielę. Mamy wyjątkowo mocnych maratończyków, będą nas reprezentować Henryk Szost, Yared Shegumo, Marcin Chabowski i Błażej Brzeziński. Trzymajmy kciuki!



U mnie po lekkim roztrenowaniu podczas pobytu w Szwajcarii, powrót do mocniejszych treningów. Obecnie skupiam się na przygotowaniach do BMW Półmaratonu Praskiego. Robię sporo siły biegowej i mocnych interwałów. W niedzielę testowo pobiegnę w I Biegu Ulicznym Żyrardów w Biegu 2014, chyba że dopadnie mnie przeziębienie, gdyż od dwóch dni boli mnie gardło. Mam nadzieję, że do niedzieli przejdzie. 

czwartek, 24 lipca 2014

Bieganie po Bern

Biegałem w Lucernie, teraz przyszła kolej na Bern.

Patrząc na liczbę osób które mijałem podczas wczorajszego rozbiegania, bieganie jest tu bardzo popularnym sportem. Sprzyja temu duża liczba ścieżek biegowych, śliczne położenia miasta nad rzeką Aare i jego niewątpliwy urok.

Wczorajsze rozbieganie zacząłem spod hotelu Marthahaus, skierowałem się w stronę rzeki, po prawej stronie mijając ogród botaniczny. Już na początku czekał mnie duży zbieg, mniej więcej dwa razy taki jak warszawska Agrykola. Pomyślałem, że na koniec będę miał niezły wycisk na podbiegu. Dalej biegłem wzdłuż rzeki Aare, po mniej więcej kilometrze, po prawej stronie roztoczył się przede mną widok na tutejszą piękną starówkę. Potem minąłem park, w którym żyją niedźwiedzie, symbol Berna; niedźwiedź jest głównym elementem herbu miasta. Obecnie hodowane są tam trzy niedźwiedzie: Finn (samiec), Bjork i Ursina (dwie samice). Mają obszerny wybieg i chyba czują się tam całkiem dobrze. Kontynuowałem trening wzdłuż rzeki, cały czas mając po prawej stronie widok na Alterstadt. Potem, ku mojemu zdziwieniu wbiegłem w zoo, mijałem wybiegi dla wydr i różnych gatunków antylop, ale frajda! Po ogrodzie zoologicznym wbiegłem w kolejny park. Tu zawróciłem, gdyż zrobiło się blisko 7 km. Wracałem również wzdłuż rzeki Aare, z tą różnicą, że na najbliższym moście przebiegłem na drugą stronę, dzięki czemu biegłem u podnóża starego miasta. Potem znów przekroczyłem rzekę, znów minąłem niedźwiedzie i na sam koniec czekał mnie mega podbieg w okolicach wspomnianego na początku ogrodu botanicznego. Ciężko, ale się udało. Będę miło wspominał to rozbieganie.

I jak tu nie kochać biegania… tyle interesujących i pięknych miejsc można zobaczyć.

Niewątpliwie w Bern są bardzo dobre warunki do biegania, choć dużo tu podbiegów. Przewyższenie na mojej trasie wynosiło blisko 100m. Dla wytrawnego biegacza to dobrze, gdyż ćwiczy się siłę biegową. 

Ścieżki są zadbane, widać, że miastu zależy na dobrej kondycji mieszkańców.


Dziś w południe jadę do Genewy. Liczę, że bieganie wzdłuż Jeziora Genewskiego będzie równie ekscytujące. 


poniedziałek, 21 lipca 2014

Relacja z półmaratonu Allianz Sports 2014

W niedzielę przebiegłem półmaraton na olimpiadzie Allianz Sport 2014. Z czasem 01.24.02 zająłem czwarte miejsce. Nie udało się zdobyć medalu, byłem tuż za podium. Konkurencja była silna. Pierwsze miejsce zajął Phil Wicks z Wielkiej Brytanii z czasem 01.06.43. Koleś jest zawodowcem, wicemistrzem Wielkiej Brytanii, a zatem poza zasięgiem. Drugie miejsce mój teamowy kolega Mateusz Dąbrowski 01.21.19, świetny czas, tuż za nim Castillo Sergio Veloza 01.21.21, a potem ja.

Trasa i warunki biegowe były ciężkie. Startowaliśmy ze stadionu miejskiego w Wallisellen. Pierwsze 3 km biegliśmy żwirową drogą przez pola oraz fragmentami przez miejscowość. Już na samym początku czekał nas ostry podbieg. Później wbiegliśmy do lasu Hardwald gdzie zrobiliśmy dwie pętle, łącznie 14 km, biegnąc na zmianę po asfalcie i żwirowej nawierzchni. W lesie musieliśmy pokonać kilka podbiegów, zbiegów, ostrych zakrętów. Ostanie 3 km znów biegliśmy przez pola i miejscowość. Trasa była trudna, do tego panowała wysoka temperatura, ponad 30°C, a w lesie było dość wilgotno. Jak widzicie warunki raczej niesprzyjające bieganiu.

To wszystko spowodowało, że biegłem dość nierówno, na podbiegach siłą rzeczy zwalniałem, przy zbiegach i na asfalcie przyspieszałem. Na 18 km złapała mnie kolka i niestety trzymała aż do mety. Średnie tempo wyszło ok. 4 min. Szczęśliwie na trasie było kilka punktów z wodą, piłem na każdym z nich. Dodatkowo wolontariusze podawali gąbki nasączone zimną wodą. Moczyłem głowę i kark, przynosiło to dużą ulgę.

Biorąc to wszystko pod uwagę jestem zadowolony z czasu i mojego czwartego miejsca. Jestem zmotywowany do dalszej pracy i treningów. Najbliższy test to Półmaraton Praski w Warszawie pod koniec sierpnia. Trasa będzie szybka, wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego, świetna na ściganie się i życiówki.


A co w najbliższym czasie? Trochę laby i roztrenowania. Przez tydzień zostaję w Szwajcarii i będę cieszył się widokami jak z reklamy czekolady Milka. O bieganiu oczywiście nie zapominam. Jestem w Lucernie, dziś po południu zrobiłem lekkie 12 km wokół jeziora Rotsee, podziwiając tutejszy sielski krajobraz. Spotkałem też bardzo miłe towarzystwo, poznajcie Lucę z Lucerny, czyż nie jest sympatyczna ;)




piątek, 18 lipca 2014

Pierwsze wrażenia z Zurychu

Wczoraj koło południa wraz z 12 osobami z Allianz Polska przyleciałem do Zurychu aby wziąć udział w olimpiadzie organizowanej raz na cztery lata przez Grupę Allianz. Poza startem w półmaratonie, sportowcy z Polski będą grać w tenisa ziemnego i stołowego, pływać, biec na 5000m i rzucać kulą. Mamy zgraną i wesołą drużynę. W olimpiadzie bierze udział ponad 1000 sportowców, reprezentujących ponad 40 krajów z całego świata. Jeszcze nigdy nie uczestniczyłem w takich zawodach.

Moje pierwsze wrażenia z imprezy są bardzo pozytywne. Wszystko działa tutaj jak w przysłowiowym szwajcarskim zegarku. Mamy wygodny hotel, smaczne posiłki, zapewniony transport. Zawody zorganizowane są na wysokim poziomie. Odbywają się na trzech obiektach sportowych w miejscowości Wallisellen, pod Zurychem. Organizatorzy podeszli do olimpiady bardzo profesjonalnie, cały sztab pracowników i wolontariuszy działa na rzecz sportowców, zorganizowane jest zaplecze sportowe, gastronomiczne i medyczne. Wszędzie powiewają flagi Allianz i widoczne jest logo imprezy. Tu rzeczywiście można się poczuć jak na prawdziwej olimpiadzie!


Kilka słów o półmaratonie. Startuję jutro o godz. 9.45. Dziś zbadałem trasę biegu, niestety nie będzie łatwo. Na trasie są spore przewyższenia, nawierzchnia jest kiepska, drobny żwir, mam nadzieję, że żaden kamyk nie wpadnie mi do buta. Początkowo biegniemy przez miejscowość, a później robimy dwie pętle w lesie. Pogoda niestety nie sprzyja bieganiu, jest bezchmurnie i gorąco, jutro ma być 32°C. Nie ma co ukrywać jestem przejęty i trochę zestresowany. Po długich miesiącach treningów przyszedł czas na zmierzenie się z innymi biegaczami, ale też z samym sobą. Trzymajcie kciuki!



niedziela, 6 lipca 2014

Ciechanowska Piętnastka

We wczorajsze, gorące, sobotnie przedpołudnie wybrałem się do Ciechanowa na tamtejszą coroczną piętnastkę. Z domu wyjechałem dość późno i omal nie spóźniłem się na bieg. Na stadion MOSiR dotarłem o 10.15, a już o 10.30 spod stadionu odjeżdżały autokary dowożące uczestników na start. Pędem odebrałem numer startowy, zostawiłem rzeczy w szatni i pobiegłem do autokaru. Zdążyłem, uff…

Trasa biegu, podobnie jak w zeszłym roku, wiodła z Władysławowa, przez Zygmuntowo, Opinogórę, Kąty aż do Ciechanowa. Jest to trasa prosta, po asfalcie, względnie szybka. Po drodze mamy spory podbieg w Opinogórze i kilka lekkich wzniesień. Pogoda na bieganie była nienajlepsza: gorąco, do tego wiał dość silny boczny wiatr. Szczęśliwie na niebie pojawiło się trochę chmur, które zasłaniały lipcowe słońce.

Przed startem zrobiłem jeszcze krótką rozgrzewkę, po czym ustawiłem się w czołówce. Krótko po 11.00 odliczanie i start. Pierwsze 5 km biegłem dość spokojnie, w tempie 4.00, od piątego kilometra przyspieszyłem do 3.55, potem delikatnie zwolniłem, aby od dwunastego kilometra biec nie wolniej niż 3.53. Cel był taki, aby nie spaść poniżej 4.00, czego nie udało mi się utrzymać podczas Makowskiej Piętnastki, gdzie na 12, 13 i 14 km biegłem w okolicach 4.05. Pomimo wysokiej temperatury i dość silnego bocznego wiatru, udało mi się ukończyć bieg w czasie 57:19 (według mojego zegarka, nie ma jeszcze oficjalnych wyników), przy średnim tempie 3.55.

Jest jednak małe ale… najprawdopodobniej trasa biegu została źle zmierzona i była za krótka o jakieś 350m. Tak przynajmniej pokazywał mój Garmin. Gdy pytałem innych uczestników, ich zegarki podobnie wskazywały krótszą trasę. W związku z tym do mojego wyniku 57:19 należy dodać mniej więcej minutę, a zatem 58:19, co również jest dobrym rezultatem. Przypomnę, iż w połowie czerwca biegłem Makowską Piętnastkę, tam miałem czas 58:51, a zatem w Ciechanowie pobiegłem o 32 sek. lepiej.

Poza pomyłką w wymierzeniu trasy mankamentem był fakt, iż podczas biegu nie wstrzymano ruchu samochodowego. Byłem świadkiem jak kierujący pojazdem trąbił na biegacza, aby ten zszedł z jezdni, poza tym na trasie poza samochodami osobowymi przejeżdżały obok nas ciężarówki. Uważam, że jest to niedopuszczalne i zwyczajnie niebezpieczne. Jeśli decydujemy się na zorganizowanie takiego biegu, to trzeba zapewnić biegaczom pełen komfort i bezpieczeństwo, a to wiąże się z wyłączeniem ruchu samochodowego na trasie. Ciechanowska Piętnastka jest organizowana raz w roku, zawsze w weekend, sądzę więc, że wstrzymanie ruchu na krótki czas nie powinno być uciążliwe dla mieszkańców Ciechanowa i pobliskich miejscowości. To taki mój apel na przyszłość do organizatorów, policji i władz miasta.


Z Ciechanowa wróciłem zadowolony. Był to mój ostatni bieg przed startem w Zurychu, sprawdzian wypadł pomyślnie, mam nadzieję, że podobnie będzie za dwa tygodnie. 



piątek, 4 lipca 2014

Stare na nowe

Przyszedł czas aby pożegnać się z moimi poczciwymi Lunareclipsami 3 i kupić nową parę butów.

Obuwie to podstawowe wyposażenie każdego biegacza i w tej kwestii nie powinniśmy pozwalać sobie na jakiekolwiek zaniedbania. Jestem zdania, iż maksymalny przebieg butów powinien wynosić nie więcej niż 1500 km, przy średnim kilometrażu 60 km w tygodniu, należy zmieniać buty mniej więcej dwa razy do roku. Najlepiej jest to robić zimą i latem. W styczniu i lutym, a także na przełomie czerwca i lipca w wielu sklepach biegowych są duże wyprzedaże, można wtedy kupić dobrej klasy obuwie za przyzwoitą cenę. Wymieniłem buty na początku stycznia, przebiegłem w nich prawie 1500 km i nową parę kupiłem w pierwszych dniach lipca.

Dlaczego lepiej nie ryzykować i nie biegać w jednej parze butów zbyt długo? Musimy pamiętać, że buty to łącznik między naszą stopą a podłożem. Aktualnie producenci butów prześcigają się w pomysłach na podeszwy, które produkowane są ze specjalnych pianek, żeli, czy też wyposażane są w specjalne poduszki powietrzne, wszystko po to, aby zamortyzować siły jakie działają podczas biegu na nasze stopy czy kolana. Jednakże każdy materiał po jakimś czasie się zużywa, traci elastyczność i wartości amortyzacyjne, przez co coraz bardziej obciążamy nasze nogi, co może prowadzić do urazów. A zatem regularna wymiana obuwia biegowego to podstawa.

Z moich Lunareclipsów 3 byłem zadowolony. Biegałem w nich w różnych warunkach, zarówno zimą, jak i latem, po asfalcie czy leśnych ścieżkach. Ich dużą zaletą jest dobre trzymanie kostki, stabilizacja stopy, dzięki czemu noga „nie leci” do środka. Siatka z jakiej są wykonane jest przewiewna, dzięki czemu noga się nie poci, jednocześnie ma to swoje ujemne strony, gdyż podczas deszczu buty dość łatwo przemakają. Podeszwa dobrze amortyzuje. Cholewka wykonana jest z trwałego materiału. Pod wpływem intensywnego użytkowania w niektórych miejscach buty przedarły się, w szczególności w okolicach Achillesa.


Nową parę kupiłem także z serii Lunareclipse, tym razem model 4. Biegałem w nich tylko raz, więc nie mogę powiedzieć wiele na ich temat. Na pewno dobrze trzymają i stabilizują kostkę. Wykonane są z dobrej jakości materiałów, a w okolicach Achillesa użyto bardziej odpornego materiału, dzięki czemu nie powinny tworzyć się przetarcia. Liczę, że będzie mi się w nich dobrze biegało. 





poniedziałek, 30 czerwca 2014

Weekend we Frankfurcie

W miniony piątek poleciałem na weekend do Frankfurtu nad Menem. Był to dość spontaniczny wyjazd. We Frankfurcie mam znajomego, który na początku lipca opuszcza Niemcy i wyjeżdża na rok do Singapuru, a zatem była to ostatnia okazja, żeby się spotkać. Dla mnie to już normalne, że na wszelkie wyjazdy, krótsze i dłuższe, zabieram buty biegowe. I tym razem nie mogło być inaczej. Jeszcze w czwartek wieczorem spakowałem do bagażu podręcznego buty i strój do biegania.

Mój znajomy Andy gra w siatkówkę i akurat w ten weekend miał turniej, w którym brała udział jego drużna. Rozgrywki miały trwać prawie cały dzień. W sobotę rano pojechaliśmy do Schwanhaim, na południe Frankfurtu, gdzie odbywały się zawody. Przez dwie godziny kibicowałem siatkarzom, a później, lekko już znużony śledzeniem rozgrywek, postanowiłem pobiegać. W planach miałem długie, 18 km rozbieganie. Tak się świetnie złożyło, że Schwanhaim to duży kompleks leśny, a zatem warunki do biegania były idealne. Pogoda również odpowiednia, jakieś 20°C i chmury.  Ruszyłem w las, głęboko wdychając świeże, pachnące powietrze. Las poprzecinany był równymi, szutrowymi alejami. Biegło się bardzo komfortowo. Musiałem jedynie uważać na przechodzące po ścieżkach chrabąszcze i żuki, nie chciałem któregoś z nich rozdeptać. Las ciągnął się kilometrami, w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że przebiegłem już prawie 10 km, a końca lasu nie było widać. Nie chciałem oddalać się zbyt daleko, więc zawróciłem i tą samą drogą wróciłem w okolice hali, w której odbywał się turniej.

Był to niezwykle przyjemny bieg. Pakując przed wyjazdem buty do walizki sądziłem, że będę raczej biegać po mieście, a spotkała mnie prawdziwa leśna przygoda, super :)


A co się tyczy samego Frankfurtu, to typowe miasto biznesowe, w którym swoje siedziby i oddziały mają największe instytucje finansowe świata, jak chociażby Europejski Bank Centralny. Frankfurt został bardzo zniszczony podczas II wojny światowej i niestety odbudowano jedynie niewielką jego część. Mieszczańskie kamienice zastąpiono współczesnym budownictwem, które nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Warto jednak przyjechać, zobaczyć i ocenić samemu, a jeśli wyjazd połączymy z bieganiem, to udany weekend murowany! 




poniedziałek, 23 czerwca 2014

Dobroczynna rola pływania

Pływam od lat. Kiedy byłem małym chłopcem mama zaprowadziła mnie na basen, tam poznałem niejakiego Pana Maćka, ratownika, który zaczął mnie uczyć pływać. Podobno początkowo było ciężko, gdyż panicznie bałem się wody, jednak małymi kroczkami dałem się przekonać, powoli oswajałem się z basenem i łapałem bakcyla. Pamiętam, że praktycznie w każdą sobotę jeździłem na pływalnię do Konstancina – Jeziornej. Później wybudowano basen w Górze Kalwarii, często chodziłem pływać przed zajęciami w szkole, albo zaraz bo nich. Gdy przeniosłem się do Warszawy zacząłem chodzić na Wodnika, basen na Gocławiu, gdzie pływam do dziś.

Myślę, że pływam całkiem nieźle, zajęcia z ratownikiem pozwoliły mi wypracować w miarę dobrą technikę. Kiedyś pływałem głównie stylem klasycznym (popularna żabka), jednakże od czasu kiedy intensywnie biegam, dużo więcej pływam stylem grzbietowym i kraulem. Żabka jest stylem który angażuje pracę nóg, będących siłą napędową, do tego obciąża dość mocno kręgosłup. W stylu grzbietowym i kraulu siłą napędową są ręce, a nogi pełnią jedynie funkcję stabilizacji. Pływając na plecach lub kraulem mocno pracujemy rekami i jednocześnie świetnie rozciągamy ciało, to bardzo korzystne ćwiczenia dla biegaczy.

Jakiś czas temu narzekałem na ból w kolanach, zmęczone, napięte łydki. Postanowiłem wtedy, że przynajmniej dwa razy w tygodniu będę chodził na basen. Kiedy mam dzień wolny od biegania – pływam. Są już tego efekty – kolana nie bolą, nogi są dużo bardziej rozluźnione. Pływanie jest świetnym uzupełnieniem biegania, pozwala odpocząć zmęczonym mięśniom nóg, rozciąga ciało, dobrze reguluje oddech, chroni przed kontuzjami. Każdorazowo pływam ok. 30 min, a następnie idę do sauny, staram się odbyć dwie 5-7 min sesje. Taki godzinny pobyt na basenie sprawia, że po wyjściu czuję się jak młody bóg ;)


Oczywiście prym wiedzie bieganie i tego nic nie zmieni, ale warto urozmaicać swoje treningi o inny rodzaj aktywności, chociażby w celach zdrowotnych, aby unikać kontuzji i nie popaść w rutynę. 


poniedziałek, 16 czerwca 2014

Makowska Piętnastka

Coraz bardziej podobają mi się kameralne imprezy biegowe, organizowane w mniejszych miastach. Dwa tygodnie temu startowałem w podwarszawskim Piasecznie, a w minioną niedzielę biegłem na dystansie 15 km w Makowie Mazowieckim. Te, nazwijmy to powiatowe biegi, mają swój urok, są kameralne, nie ma w nich komercji, tłumów, tego całego lansu, po prostu bieganie w czystej postaci. Pod względem organizacyjnym nie odbiegają od imprez masowych. Może nie ma super wypasionych pakietów startowych, ale jest wszystko co biegaczowi do szczęścia potrzebne: pomiar czasu, woda, ciepły posiłek i prysznic.

Makowska Piętnastka okazała się imprezą całkiem udaną. Wystartowaliśmy z miejskiego stadionu, a następnie wbiegliśmy na drogę powiatową w kierunku Szelkowa i dalej prosto przez ponad 7 km, nawrót i z powrotem na stadion. Trasa była asfaltowa, malownicza, było trochę zakrętów, lekkich podbiegów i zbiegów. Pierwszą połowę dystansu pokonałem gładko, gdyż biegłem z wiatrem, druga połowa była cięższa ponieważ wiatr wiał prosto w moją twarz. Ostatecznie pokonałem dystans 15 km w czasie 00:58:51, byłem ósmy w kategorii open i piąty w mojej kategorii wiekowej.  

Organizatorzy, poza małą pomyłką przy ogłaszaniu wyników, stanęli na wysokości zadania. A po biegu –  kapuśniak z miejscowym pieczywem, hmmm po prostu pycha!


Zachęcam Was do wyrwania się czasami poza miasto i startowania w mniejszych imprezach biegowych. Poznajemy nowe, ciekawe miejsca, a jednocześnie promujemy bieganie w mniejszych miejscowościach. 


niedziela, 8 czerwca 2014

Tydzień pełen emocji

To był wyjątkowy tydzień biegowy, pełen emocji, obfitujący w wybiegania i spotkania z ciekawymi ludźmi. Ale po kolei.

Tydzień temu w niedzielę wybrałem się na długie wybieganie do Puszczy Kampinoskiej. Wszystko byłoby ok., gdyby nie fakt, że w sobotę trochę zabalowałem. Wprawdzie nie wypiłem dużo alkoholu, jednak poszedłem spać dość późno, jakoś przed 4 rano… Obudziłem się ok. 8.00, na wpół przytomny, mimo to zdecydowałem się pojechać do puszczy. Zjadłem lekkie śniadanie, położyłem się jeszcze na kilkanaście minut, wstałem, po 9.00 wsiadłem w samochód i pojechałem do Dziekanowa Leśnego, gdzie miałem spotkać się z ekipą Adama Running Machine. Zebrała się około dziesięcioosobowa grupa. Kwadrans po 10 ruszyliśmy w puszczę. Niestety, z uwagi na nocne imprezowanie i krótki sen od początku ciężko mi się biegło, nie miałem tej przyjemnej świeżości, która towarzyszy mi podczas porannych wybiegań. Mniej więcej na 5 km zahaczyłem butem o korzeń i przewróciłem się. Nic się nie stało, lekko stłukłem lewe ramię, to była pierwsza gleba w tym roku. Biegliśmy w kierunku Palmir, po drodze piłem sporo wody i jadłem maślane ciasta. Mimo to brakowało mi energii. W muzeum w Palmirach zrobiliśmy krótką przerwę, potem skierowaliśmy się z powrotem do Dziekanowa. Mniej więcej na 17 km zacząłem odczuwać dokuczliwy ból ścięgna mięśnia czworogłowego. Nie znam się na anatomii, ale sądzę, że właśnie to ścięgno nadwyrężyłem. Musiało to być jakieś przeciążenie – dzień wcześniej biegłem piątkę w Piasecznie, a niedzielna trasa w puszczy też nie należała do najłatwiejszych, typowa trasa crossowa. Ostatnie 3 km były ciężkie, biegłem je grubo poniżej 6.00. Ostatecznie zrobiliśmy ponad 23 km. Szczęśliwie, trudy biegu osłodziła mi Pani, która na parkingu sprzedawała pyszne truskawki. Kupiłem całą siatkę i zajadałem się nimi. Niedzielne bieganie w puszczy dało mi nauczkę, z której trzeba wyciągnąć dwa wnioski: po pierwsze po zawodach muszę robić lekkie, spokojne rozbieganie po płaskim terenie, a nie biegać cross, gdyż jest to prosta droga do kontuzji; a po drugie – nie ma biegania po imprezie, najpierw muszę się wyspać, odpocząć, a dopiero później myśleć o treningu.

Poniedziałek był dniem regeneracji – po pracy wybrałem się na basen, pływałem jakieś pół godziny, a potem poszedłem do sauny. Wieczorem przykładałem zimne okłady na nadwyrężone ścięgno. Zależało mi, żeby jak najszybciej dojść do siebie, gdyż we wtorek rano chciałem wziąć udział w Biegu Wolności.

Bieg Wolności była to spontaniczna akcja zwołana przez Roberta Korzeniowskiego. W 25-lecie wyborów czerwcowych Pan Robert zamierzał przebiec na Polach Mokotowskich dystans 25 km. Bieg był otwarty dla każdego, można było się dołączyć w dowolnym momencie, nie było zapisów, pakietów, po prostu bieganie dla przyjemności, dla wolności. Wstałem zatem ok. 5.00, zjadłem bułkę z miodem i wybiegłem z domu. Przebiegłem Trasę Łazienkowską, Agrykolę i lekko spóźniony dotarłem na Pola. Biegacze właśnie robili pierwsze okrążenie. Przyłączyłem się do grupy. Szybko spostrzegłem, że wśród biegaczy jest Pan Premier Donald Tusk, zauważyłem też dziennikarza Tomasz Lisa. Spotkałem kilku znajomych, m.in. Adama, który organizuje biegi w puszczy oraz Baraszko, autora bloga Biegaj Sercem. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, było miło. Cieszę się, że mogłem w taki właśnie sposób uczcić rocznicę pierwszych demokratycznych wyborów w Polsce.


Wczoraj zaś, podczas długiego wybiegania z Romkiem Krupankiem, miałem wielki zaszczyt uścisnąć dłoń Pani Ireny Szewińskiej. Z Agrykoli pobiegliśmy na Kępę Potocką, gdzie odbywał się 15 Piknik Olimpijski. Tam, dzięki staraniom Pana Bogusława Mamińskiego, udało nam się spotkać z Panią Ireną, zrobić wspólne zdjęcie i wymienić pozdrowienia. Było to dla mnie niezwykle wzruszające. Chyba każdy polski biegacz chciałby choć raz spotkać się z Panią Ireną Szewińską, ikoną polskiej lekkoatletyki. Ja miałem taką możliwość. Panie Bogusławie, Romku, dziękuję.

Przede mną kolejny tydzień ciężkich treningów przed Zurychem. To już ostatnia prosta, trzymajcie kciuki!

niedziela, 1 czerwca 2014

Piaseczyńska Piątka – takie biegi lubię :)

Któregoś dnia, biegając po Agrykoli znalazłem ogłoszenie o Piaseczyńskiej Piątce. Aktualnie, aż do zawodów w Zurychu nie biegam półmaratonów, ale 5 i 10 jak najbardziej. Długo się nie zastanawiając, zapisałem się na ten bieg, dodatkowo udało mi się namówić do startu Anię, koleżankę jeszcze z czasów liceum, która niedawno zaczęła biegać.

Bieg organizowało Stowarzyszenie Kondycja, zapisało się ponad 450 osób, w tym sporo biegaczy z klub sportowych, a zatem szykowała się całkiem dobra konkurencja.

Wyjechałem z Warszawy w sobotę o 16.30. Natknąłem się na spory korek na Puławskiej, szczęśliwie jednak udało mi się dojechać na czas. W biurze zawodów odebrałem pakiet startowy, przy okazji spotkałem kilku znajomych biegaczy, pół godziny przed biegiem zacząłem rozgrzewkę: najpierw lekkie rozbieganie, potem wymachy, skipy, rytmy. Ustawiłem się na linii startu, wymieniliśmy uśmiechy z Anią i punktualnie o 18.00 fruuuu. Trasa była przyjemna, z jednym dość płaskim, ale długim podbiegiem. Pogoda na bieganie dobra, ok. 20°C, lekkie zachmurzenie. Pierwszy kilometr przebiegłem w tempie 3.51, kolejne trzy 3.45, a ostatni przyspieszyłem do 3.17. Wbiegłem na metę z czasem 00:18:20. Z wyniku jestem zadowolony, a szczególnie z faktu, że udało mi się mocno przyspieszyć na ostatnim kilometrze. To dobry prognostyk na przyszłość.

Bardzo dobrze pobiegła moja koleżanka, przekroczyła linię mety w czasie 00:25:38. Ania zaczęła biegać 1,5 miesiąca temu, więc tym bardziej jest to świetny wynik.

Organizacja biegu stała na wysokim poziomie. Buro zawodów, wydawanie pakietów, oznaczenie trasy, rozdawanie wody i posiłków na mecie, itd., wszystko funkcjonowało bez zarzutu. Pełen profesjonalizm. Widać, że bieg zorganizowali biegacze.


Piaseczyńska Piątka nie była biegiem masowym, nie było tłumów, takich jak przy praktycznie każdym biegu odbywającym się w Warszawie. I to mi się bardzo podobało. Kameralne, dobrze przygotowane zawody. Polecam, za rok kolejna edycja. 

czwartek, 22 maja 2014

Nie tylko bieganie

Podczas wczorajszego treningu spotkała mnie bardzo miła niespodzianka. Truchtam na Agrykoli, a tu w pewnym momencie podbiega do mnie koleś w niebieskiej koszulce i pyta: „Mikołaj biega?”. Jakież było moje zdziwienie, a jednocześnie radość. Ktoś jednak od czasu do czasu czyta te moje wypociny! Tym miłym człowiekiem okazał się niejaki baraszko, autor bloga Biegaj Sercem. Zachęcam Was do czytania jego wpisów, koleś ma lekkie i barwne pióro, jego teksty czyta się z dużą przyjemnością. Miło było Cię poznać biegaczu :)

U mnie trening w pełni. Niestety nogi odczuwają trudy intensywnego biegania i czasami mam wrażenie, że są z kamienia, do tego odczuwam pewien dyskomfort w kolanach. Staram się sporo rozciągać, ponadto do mojej aktywności włączyłem codzienną podróż rowerem do pracy, tam i z powrotem jakieś 25 km, do tego basen dwa razy w tygodniu. Dzięki temu uruchamiam inne partie mięśni, daję trochę wytchnienia zbieganym nogom, a jednocześnie wprowadzam urozmaicenie w treningu.

Jazda do pracy rowerem to przyjemność i sporo korzyści. Taka poranna przejażdżka świetnie wybudza, można się cieszyć widokiem porannej Warszawy i do tego sporo zaoszczędzić na paliwie do auta :) Z moich obserwacji wynika, że coraz więcej ludzi jeździ rowerem do pracy, myślę również że powoli zmienia się nastawienie kierowców do rowerzystów, coraz częściej zjeżdżają, robiąc miejsce dla zbliżającego się rowerzysty. Największy mankament to kiepska sieć ścieżek rowerowych. Rowerem przemieszczam się z Saskiej Kępy aż do dzielnicy Włochy. Większą część trasy pokonuję ulicami, przeciskając się miedzy samochodami, gdyż brak jest ścieżek rowerowych. Mam nadzieję że z roku na rok tras dla rowerów będzie przybywać i Warszawa doczeka się w końcu spójnej sieci ścieżek rowerowych.


A zatem, poza bieganiem, rower, pływanie lub inna aktywność, grunt żeby się ruszać!