poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Back to running, back to life

Ostatni tydzień upłynął pod znakiem niedyspozycji. Od pewnego czasu czułem kolana, taki lekki ból, szczególnie w lewym. Dyskomfort odczuwałem przez pierwsze kilka kilometrów biegu, potem, gdy mięśnie były już rozgrzane, ból ustępował. Tydzień temu, we wtorek, robiłem 12 km rozbiegania, to nie był mocny trening, a jednak ból kolan mocno mi dokuczał, nie było mowy o żadnym przyspieszaniu, czy ćwiczeniach na siłę biegową. Ostatnio w moim planie treningowym pojawiła się szybkość – serie szybkich biegów po 100, 200 czy 300 m. Myślę, że przeciążyłem kolana. Do tego tak bardzo skoncentrowałem się  na treningach biegowych, że zaprzestałem chodzenia na basen, czy uprawiania gimnastyki. Po feralnym wtorku postanowiłem na tydzień przerwać treningi biegowe, zamiast tego poszedłem na pływalnię, poza tym zacząłem jeździć do pracy rowerem. Nie trwało to długo, gdyż w czwartek dopadło mnie przeziębienie. Kurowałem się przez weekend, szczęśliwie z dobrym rezultatem. Dziś wyszedłem na lekkie, 10 km rozbieganie, wprawdzie katar do końca nie ustąpił, ale kolana nie bolą, biegało mi się bardzo przyjemnie. Aby unikać kontuzji i przeciążeń muszę trochę urozmaicić treningi, włączyć w nie pływanie, jazdę na rowerze, gimnastykę, poza tym muszę większą uwagę przywiązywać do rozciągania.


Grunt, że kolana nie bolą, mogę wrócić do biegania, świat znów stał się piękny!


czwartek, 24 kwietnia 2014

„O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”

Bieganie to moja pasja, ale jakoś nie kręcą mnie książki o bieganiu. Nie mam na myśli poradników, takich jak „Biegiem przez życie” Skarżyńskiego, „Maraton” tego samego autora, czy też „Bieganie metodą Gallowaya” Jeffa Gallowaya. To są kopalnie wiedzy o bieganiu, warto mieć je na półce i często po nie sięgać. Raczej chodzi mi książki napisane przez biegaczy, którzy starają się przelać swój pot na kartki papieru, opisują, jak dzielnie znoszą trudy maratonów i ultramaratonów, ile z siebie dają, jakie osiągnęli wspaniałe rezultaty. Moim zdaniem to zazwyczaj kiepskie pozycje.

Jakiś czas temu sięgnąłem po książkę Haruki Murakamiego pt. „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. To niezwykła książka o tym, jak bieganie determinowało życie autora, wpływało na jego osobowość i twórczość. Mnóstwo w niej przemyśleń, spostrzeżeń, obserwacji. Murakami przyznaje, iż jest samotnikiem, indywidualistą. Wybrał bieganie, gdyż ten sport daje mu możliwość bycia samym z sobą, wsłuchiwania się w swój rytm, pozwala na przemyślenie w samotności mnóstwa spraw. Bieganie inspiruje, gdyż właśnie wtedy rodzą się pomysły na nowe książki.

W książce pojawia się również bardzo ciekawy wątek starzenia się. Powolna utrata sił witalnych sprawia, iż Murakami musi zaakceptować fakt, że starty w maratonach będą wymagały od niego coraz większego poświęcenia i wysiłku, a rezultaty z czasem będą gorsze. Ale autor nie przeciwstawia się smutnej prawdzie o przemijaniu, przeciwnie, akceptuje ją i przyjmuje jako coś nieuchronnego.

W książce znajdziemy także relacje z samotnego biegu z Aten do Maratonu, ultramaratonu na wyspie Hokkaido, czy maratonu nowojorskiego.

„O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu” to ciekawa pozycja z dużą dawką przemyśleń i dozą filozofii, warto po nią sięgnąć, nawet jeśli ktoś nie biega. A może dzięki tej książce zacznie biegać…


sobota, 19 kwietnia 2014

Wielkanocne bieganie bez zegarka

Dziś w planie miałem bieganie dwusetek. Wstałem wcześnie rano, zjadłem lekkie śniadanie, wróciłem do łóżka na godzinkę. Wstałem ponownie i zacząłem szykować się do biegania. Ubrałem się, jestem gotowy do wyjścia, ale gdzie jest zegarek, szukam, szukam, szukam i nie ma… Skojarzyłem, że ostatnio zegarek miałem na ręku, gdy jechałem rowerem do pracy, chciałem zmierzyć dystans jaki pokonuję z domu do biura na dwóch kółkach. No i zegarek został w pracy. Fuck, fuck, fuck. Przepraszam za niecenzuralne słowa, ale bym wściekły. Dzisiejszy plan biegowy wzięło w łeb.

Postanowiłem zrobić lekkie rozbieganie, bez zegarka, mierzenia czasu, tempa itd. Tak dla czystej przyjemności. I to był rewelacyjny pomysł J Pobiegłem nad Wisłę, moja ulubiona trasa od Mostu Łazienkowskiego do Mostu Grota. Pogoda była rewelacyjna – ciepły, wiosenny, słoneczny poranek. Wokół mnie budząca się do życia przyroda, zazielenione drzewa, śpiewające ptaki, trochę taka sielanka, ale było naprawdę przyjemnie. Nogi mnie niosły, uśmiechałem się sam do siebie, pozdrawiałem mijających mnie biegaczy. Przebiegłem ponad 15 km. Na koniec zrobiłem sześć rytmów po 100 m w Parku Skaryszewskim. Wyszło z tego fajne, świąteczne bieganie. Początkowo byłem zły, że zapomniałem zegarka, ale radość z biegania zrekompensowała mi to. Czasami warto zostawić zegarek i pobiegać dla czystej przyjemności.


Mamy już Wielkanoc, zatem życzę Wam Wesołych Świtą i udanych wielkanocnych biegów. 

niedziela, 13 kwietnia 2014

O Orlenie i narzekających na niego

Druga edycja Orlen Warsaw Marathon za nami. Była to największa masowa impreza biegowa w historii Polski, w której wzięło udział w sumie ok. 30 000 uczestników. Na dystansie maratonu zwyciężył Etiopczyk Tadese Tola z czasem 02:06:55, najlepszym w historii uzyskanym w polskim maratonie. Tytuł Mistrza Polski zdobył Henryk Szost, który dobiegł do mety w czasie 02:08:55. Na dystansie 10 km zwyciężył Kenijczyk Martin Mukule z czasem 29:03. Orlen zapowiada kolejną edycję imprezy, odbędzie się ona 26 kwietnia 2015r.

Ja dystans 10 km pokonałem w czasie 39:24, udało mi się złamać. 40 min. Biorąc pod uwagę osłabienie organizmu po niedawno przebytej chorobie, myślę, że jest to przyzwoity wynik, choć moje apetyty były trochę większe.

Co do samej imprezy, patrząc z perspektywy uczestnika biegu na 10 km, uważam, iż stała ona na wysokim poziomie. Wszystko było sprawnie zorganizowane, nie spotkałem się z żadnymi kolejkami, biuro zawodów, depozyty, przebieralnie, punkty sanitarne, punkty nawadniania, wszystko funkcjonowało bez zarzutów. Trasa była dobrze oznaczona. Druga edycja Orlen Warsaw Marathon, jak dla mnie, zdecydowanie na plus!

Niestety, nie może być zbyt pięknie, więc w beczce miodu znalazła się łyżka dziegciu – spotkałem się z kilkoma dość nieprzychylnymi opiniami względem organizatorów i biegaczy, gównie na fejsie. Dowiedziałem się, że ch… planował trasę jakiegoś biegu na Mokotowie, że ulice są nie dla nas, mamy biegać w lesie, puszczy, a w najlepszym przypadku po chodnikach, że maratonów w Warszawie jest od cholery, a tak w ogóle to jesteśmy narcystycznymi pseudobiegaczami. Kiedy czytałem te wszystkie bzdury zagotowało się we mnie i postanowiłem się do nich odnieść.

Po pierwsze, organizatorzy od tygodni bębnią o Orlen Warsaw Marathon, reklamy tej imprezy znajdują się w całym mieście, jedna gigantyczna w samym centrum, na biurowcu Uniwersalu, gwoli ścisłości, nie pochwalam tego, bo nie lubię rozwieszania reklamowych szmat na budynkach. Dodatkowo było dużo informacji w środkach masowego przekazu i w Internecie. Naprawdę, trzeba być mało spostrzegawczym, aby tego nie zauważyć, więc nie wiedzę tu żadnej winy organizatora. Informacja o imprezie była podana do publicznej wiadomości wraz z trasami biegów.

Po drugie, w Warszawie organizowane są dwa maratony – na wiosnę Orlen Warsaw Marathon i na jesieni Maraton Warszawski.

I po trzecie, najważniejsze, przestrzeń miejska, publiczna jest dla wszystkich, a nie jedynie dla użytkowników aut! Biegacze mają prawo co jakiś czas zorganizować zawody i korzystać z ulic tego miasta, tak samo jak mają do tego prawo uczestnicy protestów, procesji, parad, wyścigów, czy innych imprez. Żyjemy w tym mieście, płacimy w nim podatki i mamy prawo z niego czerpać. Kierowcy każdego dnia poruszają się autami po Warszawie, korkują ją, zanieczyszczają jej powietrze, nic im się nie stanie jeśli raz na jakiś czas zmuszeni zostaną pojechać objazdem, ewentualnie skorzystają z komunikacji miejskiej lub roweru, to ostatnie wyjdzie im nawet na zdrowie.

Kilka tygodni temu uczestniczyłem w półmaratonie w Lizbonie, którego trasa przebiegała mostem 25 kwietnia, jednym z dwóch mostów w mieście, to główna arteria Lizbony. Nie wiem, czy były protesty mieszkańców, most był zamknięty dla ruchu. Wiem jednak, że na trasie biegu spotkałem tysiące uśmiechniętych kibiców, dużo więcej niż w Warszawie. Żałuję, że my nadal nie umiemy doceniać masowych imprez, takich jak maraton, które integrują ludzi, dają im satysfakcję i sprawiają radość. Niektórzy z nas wolą narzekać. Ja jednak jestem optymistą i mam nadzieję, że z roku na rok tych niezadowolonych i utyskujących będzie coraz mnie, a dopingujących coraz więcej.


A dla tych narzekających, mój medal J


sobota, 12 kwietnia 2014

Rotawirus na Orlen

Po powrocie z Walencji spotkała mnie mało przyjemna niespodzianka – złapałem rotawirusa. Wszelkie treningi jakie zaplanowałem przed Orlenem, musiałem odłożyć na półkę, a bieganie po parku zmuszony zostałem zamienić na bieganie do toalety… No cóż zdarza się. Szczęśliwie w Orlenie biegnę na 10 km a nie dystans maratonu, poza tym nie traktuję tych zawodów priorytetowo, stanowią jedynie kolejny etap w przygotowaniach do półmaratonu na olimpiadzie w Zurychu.

Rotawirus to wyjątkowo złośliwa bestia. Chory non stop się poci, ma temperaturę i co chwila biega do toalety. Do tego drastycznie spada apetyt, co powoduje spadek wagi i osłabienie organizmu. Choroba pojawia się nagle, ma dość intensywny przebieg, ale szczęśliwie dość szybko przechodzi. A jak z nim walczyć? Kładziemy się do łóżka, bierzemy lek na biegunkę, priobiotyk, lek nawadniający i uzupełniający elektrolity, pijemy dużo wody, jemy lekkostrawne potrawy. Po 2 -3 dniach powinno przejść.

A zatem moje uczucia przed Orlenem są dość mieszane. Zamierzałem pobiec poniżej 40 min, ale jestem trochę osłabiony, więc nie wiem czy się uda. Dobrze, że nie biegnę maratonu, bo to byłby spory problem, nie wiem, czy wystarczyłoby mi sił.

Dwa dni temu odebrałem pakiet startowy na Orlen, przy okazji pokręciłem się trochę po błoniach Stadionu Narodowego, które zamieniły się w duże miasteczko biegaczy. Wszystko przygotowane z dużym rozmachem, za metą zlokalizowano depozyty, przebieralnie, hale masaży, do tego przygotowano strefę dla kibiców i dzieci, strefę gastronomiczną i sanitarną. W biurze zawodów, gdzie odbierałem pakiet, zorganizowano stoiska Expo dla wystawców. Tam jednak praktycznie nic się nie działo, wystawcy pojawią się pewnie dopiero w weekend.


Wczoraj zrobiłem lekkie, ośmiokilometrowe rozbieganie. Biegło mi się dobrze, więc liczę, że jutro wszystko ułoży się po mojej myśli. 

W niedzielę nie tylko Orlen, ale także maraton w Łodzi. Powodzenia dla wszystkich startujących. 

sobota, 5 kwietnia 2014

Jardin del Turia

Dwa tygodnie po powrocie z Lizbony znów zawitałem na Płw. Iberyjski, tym razem do Walencji. Nie da się ukryć, mam słabość do krajów południowej Europy, a w szczególności do Hiszpanii. Lubię ten język, lubię tę atmosferę, słońce, architekturę, ludzi.

Musiałem spakować się w bagaż podręczny i nie miałem miejsca na dwie pary butów. Nie chciałem odpuścić biegania w Walencji, zdecydowałem więc, że założę New Balance w których dawniej biegałem, ale z uwagi na brak odpowiedniej stabilizacji musiałem odstawić je na półkę. Buty te nie straszą wyglądem, mogłem więc wyjść w nich na miasto. Okazało się, że są idealne do chodzenia, a jeśli przebiegnę w nich kilkanaście kilometrów, to też się nic nie stanie.

Tuż obok mojego hostelu zlokalizowany jest największy park w Walencji – Jardin del Turia, znajdujący się w dawnym korycie rzeki Turia. Warto przytoczyć, jak doszło do powstania tego ogrodu. W październiku 1957r rzeka Turia wystąpiła z brzegów powodując największą w historii miasta powódź, na skutek której zginęło 81 osób, zalana została duża część starego miasta, straty materialne były ogromne. Po powodzi rząd oraz władze lokalne podjęły decyzję o przesunięciu koryta rzeki na południe. W starorzeczu planowano początkowo wybudowanie autostrady, jednakże na skutek nacisków mieszkańców porzucono te plany i zdecydowano się przekształcić dawne koryto rzeki Turia w ogród. W 1986r park udostępniono mieszkańcom.

 Powódź 1957r.

Park ma ok. 10 km długości i biegnie przez centrum miasta, stanowi granicę Starego Miasta (Ciutat Vella) oraz dzielnicy L’Eixample i kończy się na nowoczesnym kompleksie architektonicznym Ciudad de las Artes i las Ciencias. Przecina go kilkanaście mostów, w parku znajdują się boiska, korty tenisowe, place zabaw, słowem pełna infrastruktura rekreacyjno – sportowa.


W Jardin del Turia biegałem wczoraj i dziś rano. Biegało się rewelacyjnie, świetne tereny, piękna pogoda, po drodze mogłem podziwiać stare i nowoczesne mosty zbudowane nad korytem rzeki. Mijałem dziesiątki biegaczy, wcale im się nie dziwie, bieganie w Jardin del Turia to czysta przyjemność. Wprawdzie nie zamieniłbym ścieżki biegowej po praskiej stronie Wisły w Warszawie na żaden inny park, ale zazdroszczę Walencjanom tych terenów. To fantastyczne miejsce do uprawiania sportu, spacerów, czy też chwili relaksu. Jeśli kiedyś odwiedzicie Walencję, to koniecznie pobiegajcie lub pospacerujcie w tym ogrodzie, naprawdę warto.