To był wyjątkowy tydzień biegowy, pełen emocji,
obfitujący w wybiegania i spotkania z ciekawymi ludźmi. Ale po kolei.
Tydzień temu w niedzielę wybrałem się na długie
wybieganie do Puszczy Kampinoskiej. Wszystko byłoby ok., gdyby nie fakt, że w sobotę
trochę zabalowałem. Wprawdzie nie wypiłem dużo alkoholu, jednak poszedłem spać
dość późno, jakoś przed 4 rano… Obudziłem się ok. 8.00, na wpół przytomny, mimo
to zdecydowałem się pojechać do puszczy. Zjadłem lekkie śniadanie, położyłem
się jeszcze na kilkanaście minut, wstałem, po 9.00 wsiadłem w samochód i
pojechałem do Dziekanowa Leśnego, gdzie miałem spotkać się z ekipą Adama
Running Machine. Zebrała się około dziesięcioosobowa grupa. Kwadrans po 10
ruszyliśmy w puszczę. Niestety, z uwagi na nocne imprezowanie i krótki sen od
początku ciężko mi się biegło, nie miałem tej przyjemnej świeżości, która
towarzyszy mi podczas porannych wybiegań. Mniej więcej na 5 km zahaczyłem butem
o korzeń i przewróciłem się. Nic się nie stało, lekko stłukłem lewe ramię, to
była pierwsza gleba w tym roku. Biegliśmy w kierunku Palmir, po drodze piłem sporo
wody i jadłem maślane ciasta. Mimo to brakowało mi energii. W muzeum w
Palmirach zrobiliśmy krótką przerwę, potem skierowaliśmy się z powrotem do
Dziekanowa. Mniej więcej na 17 km zacząłem odczuwać dokuczliwy ból ścięgna
mięśnia czworogłowego. Nie znam się na anatomii, ale sądzę, że właśnie to
ścięgno nadwyrężyłem. Musiało to być jakieś przeciążenie – dzień wcześniej
biegłem piątkę w Piasecznie, a niedzielna trasa w puszczy też nie należała do
najłatwiejszych, typowa trasa crossowa. Ostatnie 3 km były ciężkie, biegłem je
grubo poniżej 6.00. Ostatecznie zrobiliśmy ponad 23 km. Szczęśliwie, trudy biegu
osłodziła mi Pani, która na parkingu sprzedawała pyszne truskawki. Kupiłem całą
siatkę i zajadałem się nimi. Niedzielne bieganie w puszczy dało mi nauczkę, z
której trzeba wyciągnąć dwa wnioski: po pierwsze po zawodach muszę robić
lekkie, spokojne rozbieganie po płaskim terenie, a nie biegać cross, gdyż jest
to prosta droga do kontuzji; a po drugie – nie ma biegania po imprezie, najpierw
muszę się wyspać, odpocząć, a dopiero później myśleć o treningu.
Poniedziałek był dniem regeneracji – po pracy
wybrałem się na basen, pływałem jakieś pół godziny, a potem poszedłem do
sauny. Wieczorem przykładałem zimne okłady na nadwyrężone ścięgno. Zależało mi,
żeby jak najszybciej dojść do siebie, gdyż we wtorek rano chciałem wziąć udział
w Biegu Wolności.
Bieg Wolności była to spontaniczna akcja zwołana
przez Roberta Korzeniowskiego. W 25-lecie wyborów czerwcowych Pan Robert
zamierzał przebiec na Polach Mokotowskich dystans 25 km. Bieg był otwarty dla
każdego, można było się dołączyć w dowolnym momencie, nie było zapisów,
pakietów, po prostu bieganie dla przyjemności, dla wolności. Wstałem zatem ok.
5.00, zjadłem bułkę z miodem i wybiegłem z domu. Przebiegłem Trasę
Łazienkowską, Agrykolę i lekko spóźniony dotarłem na Pola. Biegacze właśnie robili
pierwsze okrążenie. Przyłączyłem się do grupy. Szybko spostrzegłem, że wśród biegaczy
jest Pan Premier Donald Tusk, zauważyłem też dziennikarza Tomasz Lisa.
Spotkałem kilku znajomych, m.in. Adama, który organizuje biegi w puszczy oraz
Baraszko, autora bloga Biegaj Sercem. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, było miło.
Cieszę się, że mogłem w taki właśnie sposób uczcić rocznicę pierwszych
demokratycznych wyborów w Polsce.
Wczoraj zaś, podczas długiego wybiegania z Romkiem
Krupankiem, miałem wielki zaszczyt uścisnąć dłoń Pani Ireny Szewińskiej. Z
Agrykoli pobiegliśmy na Kępę Potocką, gdzie odbywał się 15 Piknik Olimpijski. Tam,
dzięki staraniom Pana Bogusława Mamińskiego, udało nam się spotkać z Panią
Ireną, zrobić wspólne zdjęcie i wymienić pozdrowienia. Było to dla mnie
niezwykle wzruszające. Chyba każdy polski biegacz chciałby choć raz spotkać się
z Panią Ireną Szewińską, ikoną polskiej lekkoatletyki. Ja miałem taką
możliwość. Panie Bogusławie, Romku, dziękuję.
:)
OdpowiedzUsuńTrzymamy, trzymamy! Powodzenia!!!
OdpowiedzUsuń