Na metę 41.BMW Berlin Maratonu dobiegłem z czasem 03.19.26. Niby powinienem być zadowolony,
gdyż o ponad 13 min poprawiłem swój rezultat względem ostatniego maratonu - rok
temu w Maratonie Warszawskim miałem 03.32.03, jednakże pozostaje niedosyt… Sądzę,
że stać mnie na lepszy wynik, liczyłem, że uda mi się pobiec poniżej 3 godz. i
10 min. Tym razem nie wyszło, będzie nad czym popracować w nowym sezonie
biegowym.
Na mój dzisiejszy rezultat niewątpliwie miał wpływ fakt, że startowałem z
najwolniejszego sektora H (czas 4.15 i więcej). Nie wiem, jakim cudem zostałem
zakwalifikowany do tego sektora, być może przy rejestracji podałem błędny
rezultat z ostatniego maratonu, może nie podałem go wcale. Nie pamiętam. Chciałem
zmienić sektor i wystartować z D (czas 3.00 – 3.15), jednakże Pani na bramce
uparła się i nie chciała mnie wpuścić, skoro mam H, mam iść do H, z D nie mogę
wystartować. Pieprzony niemiecki porządek… Skoro startowałem z najwolniejszego
sektora, to przez większą część biegu musiałem przeciskać się między
wolniejszymi biegaczami. Panował taki tłok, że było to dość trudne. W końcu w
Berlinie wystartowało ponad 40 tyś. ludzi.
Do tego przez cały sezon skupiłem się na treningach pod
półmaraton, jedynie ostatni miesiąc poświęciłem na przygotowania do maratonu.
Miałem tylko jedno długie wybieganie 35 km, a powinno być ich 4. Może nie powinienem
kręcić nosem i cieszyć się z czasu 03.19.26. Już sam nie wiem...
Odnośnie organizacji i przebiegu 41. BMW Berlin Maratonu, to przede wszystkim
warto podkreślić, że w tym roku padł kolejny rekord świata. Kenijczyk Dennis
Kimetto złamał barierę 2.03 i przekroczył metę z czasem 02.02.58. Niesamowite…
Sam bieg zorganizowany był perfekcyjnie. Dobrze funkcjonowało
miasteczko biegaczy (aż za dobrze, przez co nie dostałem się do sektora D…),
trasa idealnie oznaczona, dużo punktów z wodą. Mimo tłumów wszystko działało sprawnie. Wystartowało ponad 40 tyś. biegaczy. Taka masa ludzi robi wrażenie,
choć muszę przyznać, że coraz bardziej przekonuje się do mniejszych biegów. Nie
są one zorganizowane z takim rozmachem jak Berlin, ani tak słynne, ale ich
kameralny charakter bardziej mi odpowiada. Nie przepadam za tłokiem.
Na uwagę zasługuje doping Berlińczyków. Wzdłuż trasy maratonu ustawiły
się tysiące ludzi. Wiwatom, krzykom, oklaskom nie było końca. Pierwszy raz spotkałem
się z takim dopingiem, to niezwykle pomaga w walce o każdy kilometr i buduje wspaniałą atmosferę.
Jesienny maraton zaliczony, teraz czas na miesięczne roztrenowanie i
odpoczynek. Czeka mnie lekkie i przyjemne bieganie - taka wisienka na
torcie po przepracowanym sezonie J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz