poniedziałek, 26 października 2015

Półmaraton w Walencji

Siedzę na Plaza de la Virgen w Walencji, dookoła zabytki i podziwiający je turyści, ktoś gra na skrzypcach, w pobliskiej fontannie szumi woda, a ja postanowiłem napisać coś na bloga.

Do Walencji przyjechałem wraz z ekipą biegową w zeszłą środę. Jakiś czas temu zapisaliśmy się na tutejszy półmaraton, z uwagi na profil trasy, uważany za jeden z najszybszych biegów na tym dystansie. Zeszłoroczny rekord to 59:10. Początkowo również moim zamiarem było powalczyć o życiówkę, jednakże w związku ze spadkiem formy jaki mam ostatnio i dość marnym wynikiem z Biegnij Warszawo 38:43, postanowiłem, że podejdę do tego półmaratonu na luzie i pobiegnę go treningowo. Jak mówi Trener, ja już swoją pracę w tym sezonie wykonałem, więc teraz czas na odpoczynek i bieganie dla czystej przyjemności. I to był strzał w dziesiątkę.

XXV jubileuszowy półmaraton w Walencji odbywał się w niedzielę 18 października. Trasa tego biegu,  płaska jak stół, wiła się ulicami nowej i starej Walencji. Start i meta zlokalizowane były przy Marinie im. Króla Juana Carlosa, nieopodal plaży i portu. Pogoda była ładna, niebo lekko zachmurzone, ale dość wysoka temperatura, ponad 20°C, utrudniała bicie rekordów i ustanawianie nowych życiówek. Jednakże to nie był mój problem, gdyż tak jak pisałem wcześniej, zamierzałem biec treningowo.

Wystartowaliśmy o godz. 9.00. Początkowo na trasie panował spory ścisk, jednak już po kilometrze tłum biegaczy trochę się rozrzedził. Zaplanowałem, że będę biegł w spokojnym tempie 4.10. Po 2-3 kilometrach dogrzałem się i bieg stał się czystą przyjemnością, nogi same mnie niosły. Zwiedzałem Walencję. Stadion FC Valencia, Ciudad de las Ciencias i Artes, mosty nad korytem dawnej rzeki Turia i potem stara Walencja (Plaza de Ayuntamiento, dworzec Estacio Nord, Plaza de Torros). Na metę przybiegłem z czasem 1:27:19, więc jak na treningowe bieganie, całkiem nieźle. Świetnie się bawiłem. Po dość ciężkim sezonie potrzebowałem odskoczni, biegania na luzie i Walencja mi to dała.

Co do organizacji biegu, hmmm myślę, że polscy, rozpieszczeni biegacze byliby mocno zawiedzeni. Sądzę, że gdyby ta impreza odbywała się w Polsce, to profil organizatora aż huczałby od negatywnych wpisów i hejtów. No cóż, taka nasza natura. Miasteczko biegowe było skromne, dość słabo oznaczone. Mało toalet, tylko 3 punkty nawadniania na trasie. Medal też nie jakiś wyszukany. Na mecie biegacze otrzymywali torbę świeżych, soczystych mandarynek, co moim zdaniem było świetnym pomysłem. W końcu Walencja to region przepysznych cytrusów.

Mieszkańcy Walencji zgotowali biegaczom istną fiestę. Było mnóstwo kibiców, dopingujących okrzyków, bębny, zespoły, muzyka, to wszystko zagrzewało do biegu. Atmosfera to ogromy plus tej imprezy, niwelujący niedociągnięcia organizacyjne.

Polecam wszystkim półmaraton w Walencji. Przy odrobinie szczęścia, czytaj niskiej temperaturze, można tu zrobić życiówkę, bo trasa biegu jest rewelacyjna, lecz jego największym atutem jest panująca tu atmosfera i aplauz ze strony kibiców i mieszkańców. Warto przyjechać do Walencji i po prostu cieszyć się bieganiem.

Tyle o samym biegu. A co najbardziej zaskoczyło mnie w Walencji, patrząc z perspektywy biegacza? Przede wszystkim liczba biegających osób. Są ich tłumy, serio, nie przesadzam. Nie widziałem czegoś takiego. W kwietniu zeszłego roku zamieszczałem wpis o Jardin del Turia, pięknym ogrodzie w Walencji, który powstał w dawnym korycie rzeki Turia. W tymże ogrodzie dziesiątki ludzi biegają rano i wieczorem, mali i duzi, starzy i młodzi, ścigacze i biegacze rekreacyjni. W parku jest zdecydowanie więcej osób biegających niż spacerujących. Sam ogród jest istnym rajem dla biegaczy, od mojej zeszłorocznej wizyty w Walencji, w Jardin del Turia pojawiła się 5km szutrowa, ścieżka biegowa. Ścieżka ma specjalne oznakowanie, jest oświetlona i priorytet mają na niej osoby biegające. Dla mnie, rewelacja! Widać, że władze miasta stawiają na aktywny tryb życia mieszkańców, ci z kolei ochoczo z tego wsparcia korzystają. Warto też zaznaczyć, że poza świetną infrastrukturą biegową, w Walencji jest rozwinięty system ścieżek rowerowych, zauważyłem też kilka boisk piłkarskich, stadiony lekkoatletyczne, korty tenisowe i inne obiekty sportowe. Tylko brać przykład. 


Walencja , 20.10.2015r


sobota, 26 września 2015

Jak z tym Białymstokiem było...

Tydzień temu wystartowałem w piątej edycji Białystok Biega na dystansie 10 km. Liczyłem, że poprawię rezultat z Biegu Powstania Warszawskiego (36:59) i zejdę poniżej 37 minut. Mocno się przeliczyłem – białostocki bieg ukończyłem z czasem 38:30, grubo poniżej moich oczekiwań. Pobiegłem półtorej minuty gorzej niż pod koniec lipca w Warszawie, gdzie warunki pogodowe oraz trasa były znacznie trudniejsze niż w Białymstoku.

Już w trakcie rozgrzewki przed niedzielnym biegiem czułem, że coś jest nie tak. Przed zawodami działa adrenalina, odczuwa się chęć walki, pojawia się duch rywalizacji. Tym razem było zupełnie inaczej, czułem się słabo, najchętniej zamiast biec, pokibicowałbym innym. Jednak wystartowałem. Zamierzałem biec w tempie 3.40, co dawałoby mi ostateczny wynik 36:40. Przez pierwsze cztery kilometry trzymałem tempo, schodząc nawet lekko poniżej założonego celu. Problemy zaczęły się na lekkim, aczkolwiek dość długim podbiegu na ul. Świętojańskiej. Kompletnie opadłem z sił, odcięło mnie na tyle, że chciałem zejść z trasy… Tempo spadło do 4.06, inni biegacze zaczęli mnie wyprzedzać. Po pokonaniu podbiegu doszedłem do siebie, w punkcie nawadniania napiłem się wody i biegłem dalej. Nie udało mi się jednak powrócić do docelowego tempa i do mety biegłem spokojnie w okolicach 3.55.

Oczywiście, nie każdy bieg będzie się kończył życiówką i nie ma nad czym dramatyzować, jednakże staram się zrozumieć powód mojej niedyspozycji. Myślę, że jest on jeden i dość prozaiczny – zmęczenie. Przed Białymstokiem mocno trenowałem, a ze snem było różnie. Do tego od ponad roku nie byłem na dłuższym urlopie, a w pracy dużo zajęć i stres. Ostatnio gorzej sypiam, zdarzało mi się mocno pocić w nocy. Dwie noce przed Białymstokiem spałem po 6 godzin. Ponadto ja prowadziłem samochód w drodze na bieg. Niby to tylko 200 km, ale musiałem rano wstać i być skoncentrowany przez dwie i pół godziny. To wszystko zebrało się w jedno duże zmęczenie, które zaowocowało takim a nie innym rezultatem. A zatem jeśli biegasz, to spij jak najwięcej, bo sen to najlepszy sposób na regenerację. W szczególności na kilka dni przed zawodami trzeba się porządnie wyspać, to duży element sukcesu.


Jutro w Warszawie wielkie święto biegania – 37. PZU Maraton Warszawski, w tym samym czasie 42. Maraton Berliński. I tu i tam startują znajomi. Będę za nich mocno trzymał kciuki i będę kibicował na trasie warszawskiego maratonu. Zachęcam innych do tego samego. Podczas każdych zawodów, w szczególności w maratonie, okrzyk kogoś bliskiego, kumpla, a nawet nieznanej osoby, dodaje siły, uskrzydla, przez co możemy więcej, szybciej, mocniej, a meta coraz bliżej. A zatem po śniadaniu i porannej kawie wyjdźmy na ulicę i wesprzyjmy maratończyków. 

W zeszłym roku startowałem w Berlinie, tam całe miasto żyje maratonem, na trasie biegaczy dopingują dziesiątki tysięcy ludzi. W Warszawie niestety ciągle jest inaczej, wprawdzie kibiców z roku na rok przybywa, ale ciągle słychać narzekania, że biegają, że blokują miasto, że hałasują. Liczę, że z czasem to się zmieni, że maraton nie będzie tylko świętem dla biegaczy, ale dla większości Warszawiaków. 

A poniżej zdjęcie białostockiej ekipy:


niedziela, 30 sierpnia 2015

BMW Półmaraton Praski

Druga edycja BMW Półmaratonu Praskiego przechodzi do historii. Zwyciężył Marcin Chabowski z czasem 01:03:52, najszybszą z kobiet okazała się Kenijka Cheboi Gladys Jerotich (01:15:52). Warto też wspomnieć, iż w biegu brała udział Wanda Panfil, mistrzyni olimpijska z Tokio na dystansie maratonu. Nasza złota medalistka przekroczyła metę z czasem 01:32:00.

Zacznę od dużych pochwał dla organizatorów BMW Półmaratonu Praskiego. Ten bieg naprawdę był świetnie zorganizowany! Miasteczko biegowe funkcjonowało bez zarzutu, było dobrze oznakowane, dużo toalet, dobrze wymierzona i oznaczona trasa, dużo punktów nawadniania, kurtyny wodne, tak ważne podczas dzisiejszej pogody, muzyka, ładne medale, długo by wymieniać. Wszystko dopięte na ostatni guzik, organizatorzy innych biegów mogą brać przykład. Bardzo dobrym pomysłem, było usytuowanie miasteczka biegowego w Parku Skaryszewskim, dzięki czemu impreza miała charakter rodzinnego pikniku. Mnóstwo ludzi odpoczywało pod cieniem drzew i świętowało swój biegowy sukces. W tak upalny dzień przebywanie np. na Błoniach Stadionu Narodowego byłoby raczej mało przyjemne. Mówiąc krótko, impreza na wysokim poziomie.

Teraz kilka słów odnośnie mojego startu. Postawiłem sobie wysoką poprzeczkę i chciałem złamać 1:20. Chyba był to zbyt ambitny cel. Podczas marcowego PZU Półmaratonu Warszawskiego osiągnąłem czas 01:21:51. Na tym poziomie, dla amatora poprawienie się o blisko 2 min, to dużo. Dzisiejszy bieg ukończyłem z czasem 01:21:36, a zatem progres o 15 sekund. Niby życiówka, ale niedosyty pozostaje… Analizując przebieg biegu kilometr po kilometrze stwierdzam, że do 17 km szło mi całkiem dobrze, średnie tempo wahało się między 3.45 a 3.50, problemy zaczęły się na wysokości Mostu Świętokrzyskiego, przed podbiegiem na wiadukcie przy Porcie Praskim, tu zaczęło mnie odcinać. Podbieg, zbieg, nawrotka, znów podbieg i zbieg. Czułem, że tracę siły. Upał stawał się nieznośny. Tempo spadło powyżej 4.00. Na 20 km, zaraz za punktem nawadniania, musiałem się zatrzymać na kilka sekund. Przestałem patrzeć na zegarek, balonik z napisem 1:20 oddalił się, wiedziałem, że 1:20 już nie złamię. Otrząsnąłem się, zebrałem w sobie i ruszyłem, postanowiłem ratować to co do tej pory wypracowałem. Udało mi się zejść poniżej 4.00. W końcu dobiegłem do Zielenieckiej, stamtąd do mety było już blisko.

Co się stało? Myślę, że tak jak już wspomniałem cel był zbyt ambitny. Powinienem przyjąć metodę robienia postępów mniejszymi krokami. A zatem w kolejnym półmaratonie walczę aby złamać 1:21, a o 1:20 pomyślę w przyszłym roku. Drugi czynnik to niewątpliwie pogoda. Na starcie, o 8.45 temperatura była jeszcze znośna, ale słupek rtęci szybko szedł w górę, kiedy zaczęła się prawdziwa walka było gorąco. No ale cóż, na warunki pogodowe nie mamy wpływu. Trzecia sprawa, sądzę, że powinienem bardziej wypocząć przed biegiem.

Każdy bieg to nowe doświadczenia. Jestem o nie bogatszy. Wykorzystam je w dalszej pracy. To wszystko jeszcze bardziej mnie motywuje.


Co niezwykle mnie cieszy, to rezultaty jakie moja drużyna osiągnęła w kategorii firmowej i drużynowej. W obydwu kategoriach stanęliśmy na podium, zajmując drugie miejsce. Cały Allianz Running Team pracował na ten wynik. Dziewczyny i chłopaki, pod okiem naszego niezastąpionego Trenera przez tygodnie pracowali na ten wynik. Komu by się chciało biegać w piątek, po pracy, albo wstać w niedzielę rano żeby zrobić długie wybieganie. Nam się chciało i mamy tego efekty. Trenerze, Drużyno, dziękuję! Allianz i Przyjaciele to jest to! 




niedziela, 9 sierpnia 2015

Co słychać w temacie biegania?

Z blogami jest tak, że żyją, dbamy o nie, redagujemy posty, jednak czasami tracimy zapał, zaniedbujemy je, nie mamy weny ani czasu. Trochę tak jest ze mną. Ale najwyższa pora wrócić i opowiedzieć Wam, co działo się przez ostatnie tygodnie, tym bardziej, że kilka osób już się mnie pytało, kiedy kolejny wpis.

W drugiej połowie czerwca spontanicznie wyjechałem na weekend na Islandię. Nie planowałem tego wyjazdu, namówił mnie przyjaciel, trafiła się okazja więc skorzystałem i zdecydowanie nie żałuję. 
Islandia jest niepowtarzalną wyspą, niezwykle różnorodną, o cudownej przyrodzie. To był bardzo intensywny pobyt, ale starałem się zobaczyć jak najwięcej. Lodowiec i jezioro lodowcowe, ocean, wodospad Gullfoss i wiele mniejszych wodospadów, zmienny krajobraz, wulkany, gejzery, gorące źródła, widoki jak na księżycu a zaraz obok zielone, kwieciste łąki, Reykjavik – to moja Islandia w pigułce. 
Oczywiście zabrałem ze sobą buty do biegania, bo wyjazd, bez choćby krótkiego treningu, nie wchodzi w grę. Na Islandii biegałem raz, w Reykjaviku, ale był to bieg jedyny w swoim rodzaju. Wyszedłem na trening około 23.00, właśnie zaczynał się zachód słońca… Tak, tak w czerwcu na Islandii praktycznie nie ma nocy, po 24.00 słońce na krótko chowa się za horyzontem, żeby po dwóch godzinach zacząć wschodzić. W tych niezwykłych okolicznościach zrobiłem kilkanaście kilometrów, podziwiając nadmorską promenadę, port, budynek opery i najstarszą część Reykjaviku. Na ulicach spacerowało dużo ludzi, ewidentnie Islandczycy łaknęli promienni słonecznych, aby wynagrodzić sobie długą i nieprzyjazną zimę.
Islandia jest jedyna w swoim rodzaju, zapamiętam ten wyjazd na długo. Ja i mój przyjaciel obiecaliśmy sobie, że kiedyś na pewno tam wrócimy.

A poniżej... o północy na Islandii :)



Kilka dni po powrocie z Islandii wraz ze znajomymi wystartowałem w XIII Ogólnopolskim Biegu Ulicznym o Puchar Burmistrza Miasta i Gminy Glinojeck. Dlaczego Glinojeck? Gdyż doszliśmy do wniosku, że warto wystartować gdzieś poza dużym miastem, poczuć swojskie klimaty. Ponadto liczyliśmy, że konkurencja nie będzie tak silna jak chociażby w warszawskich biegach. 
Trasa biegu prowadziła z Miejsko-Gminnego Stadionu w Glinojecku do miejscowości Wkra, a następnie powrót na stadion, gdzie znajdowała się meta. Do biegu zgłosiło się 84 zawodników, w tym 16 kobiet i 68 mężczyzn, którzy zmierzyli się na dystansie 10 km. Co do warunków pogodowych, nie były one wymarzone do startu, było dość ciepło i duszno. Z tego co pamiętam, trochę męczyłem się na trasie. Na metę wpadłem jako czwarty zawodnik z czasem 36:24. Niestety trasa nie posiadała atestu i jak się później okazało była za krótka o jakieś 250m. Mimo to bardzo dobrze wspominam ten start, chociażby dlatego, że zająłem pierwsze miejsce w kategorii wiekowej mężczyzn M30. To moja trzecia statuetka do kolekcji. Muszę wspomnieć też o wynikach moich przyjaciół: Aga Bakalarz wbiegła na metę jako pierwsza kobieta, z czasem 43:04, a Kamil Artyszuk był drugi w open z czasem 32:45. Generalnie wracaliśmy z Glinojecka zadowoleni i w dobrych nastrojach.

W lipcu wystartowałem w siódmej edycji On The Run. Tradycyjnie trasa biegu poprowadzona była alejkami Łazienek Królewskich. On The Run jak zawsze odbywał się w nocy. Bieganie w takiej scenerii po zmroku ma swój niewątpliwy urok, jednakże musiałem uważać, żeby się nie potknąć, do tego dochodziła duża liczba zakrętów i zmienna nawierzchnia. Tym bardziej cieszył mnie mój rezultat: 00:17:36. Jestem dużym fanem On The Run. Bieg jest zawsze profesjonalne przygotowany, trasa idealnie wyznaczona, a atmosfera panująca na starcie i na mecie – niezwykle przyjazna. Jeśli lubicie biegać piątki, a przy okazji chcecie się dobrze bawić, to polecam.

Kolejnym moim startem był XXV Bieg Powstania Warszawskiego na dystansie 10km. Nigdy nie brałem udziału w tej imprezie. W tym roku pomyślałem, że warto uczcić pamięć Powstańców w sposób najbardziej mi bliski, czyli biegając. Bieg dobrze wpasowywał się w harmonogram moich treningów. W lipcu wykonałem sporą pracę, aby dobrze przebiec dystans 10 km i złamać życiówkę z Biegu Niepodległości (37:51). 
Bieg Powstania Warszawskiego jest dość trudny. Organizowany jest w środku lata, a zatem zazwyczaj jest bardzo ciepło, do tego trasa składa się z dwóch pętli wokół warszawskiej Starówki z podbiegami na ul. Sanguszki.
W tym roku warunki też nie należały do najłatwiejszych. Dwie godziny przed startem nad Warszawą rozpętała się burza, szczęśliwie nawałnica minęła, ale nawierzchnia na trasie była mokra i śliska, do tego w trakcie biegu zaczęło padać. Na plus była temperatura, gdyż po burzy ochłodziło się do ok. 20°C.
Wystartowałem dość mocno, nie wiedziałem jaki będzie wynik, ale w głowie pojawiła się myśl złamania 37 min. Biegło mi się dobrze, czułem przypływ energii. Dużym uniedogodnieniem okazała się konieczność wymijania biegaczy startujących na dystansie 5 km, a na drugiej pętli tych, którzy wystartowali z późniejszych stref na 10 km. To był zdecydowany minus tego biegu i warto, aby organizator rozwiązał ten problem w kolejnych edycjach. Wbiegłem na metę z czasem 37:02, byłem zadowolony, gdyż zrobiłem duży progres, jednakże te 3 sekundy, których zabrakło do złamania 37 min pozostawiały pewien niedosyt. Jakież było moje zdziwienie dwa dni później, gdy kolega napisał mi, że mój czas netto to 36:59 :) Wow, a jednak się udało, byłem bardzo zadowolony!


Tak wyglądały moje ostatnie biegowe tygodnie. A co dalej? Ojjj będzie się działo… Już za niecałe 3 tygodnie BMW Półmaraton Praski, do którego aktualnie się przygotowuję, pocąc się na treningach jak świnia z uwagi na panujące upały. W połowie września zafunduję sobie jakiś start na dychę, a na początku października Biegnij Warszawo. W połowie października startuję w półmaratonie w Walencji a niecały miesiąc później – 11 listopada Marabana, czyli maraton w Hawanie :) Jak widzicie, przez najbliższe klika miesięcy będę miał do czego się przygotowywać.

wtorek, 16 czerwca 2015

Kamienna Piątka

Czy może być coś piękniejszego dla biegacza niż podium i puchar? Nie, to bezcenne. W niedzielę drugi raz w życiu wywalczyłem biegową statuetkę – zająłem 3 miejsce w Mistrzostwach Polski Środowisk Ubezpieczeniowych na dystansie 5 km.

Bydgoską Kamienną Piątkę organizowano po raz pierwszy. Start zlokalizowano na ul. Artyleryjskiej, następnie trasa przechodziła w ul. Kamienną i prowadziła cały czas prosto, przez 5 km, bez wzniesień i zbiegów. Idealna trasa do bicia rekordów – płaska i prosta jak struna. Na miejsce startu przybyłem wraz z innymi biegaczami z Allianz ok. 8.30. Obawialiśmy się upału. Dzień wcześniej termometr wskazywał blisko 30°C, nad ranem padało, robiło się ciepło i parno. Trudno biega się w takich warunkach. Przed 9.00 rozpoczęliśmy intensywną rozgrzewkę. Jedną z podstawowych zasad w biegach na krótszych dystansach jest solidna rozgrzewka. Powinna być ona wprost proporcjonalna do dystansu – im krótszy dystans, tym mocniejsza rozgrzewka. Ze zdziwieniem stwierdzam, że mało biegaczy stosuję tę zasadę, zauważyłem to podczas Kamiennej Piątki, ale także wcześniej, gdy biegałem w On The Run.

Z uwagi na bardzo dużą liczbę osób odbierających pakiety startowe w niedzielny poranek, start Kamiennej opóźnił się o 15 min. Kwadrans przed 10.00 ustawiłem się na starcie, w drugim rzędzie biegaczy. Szczęśliwie na niebie pojawiły się chmury, więc nie startowaliśmy w pełnym słońcu, mimo to i tak było ciepło i parno. Po kilku chwilach usłyszałem wystrzał i ruszyliśmy. Od początku wiedziałem, że muszę biec mocno. Na dystansie 5 km nie ma się co oszczędzać, trzeba cisnąć od startu aż do mety. Moim planem było biec w tempie 3.30, tak, żeby na metę wpaść w okolicach 17.30. Pierwszy kilometr pokonałem w tempie 3.28, kolejny w tempie 3.26, trzeci 3.29, a czwarty 3.34. Zacząłem lekko słabnąć. Zauważyłem, że w biegach na dystansie 5 km, to właśnie trzeci i czwarty kilometr są dla mnie krytyczne. Na tym etapie biegu lekko opadam z sił, a do głowy przychodzi myśl, żeby odpuścić i zejść z trasy… Ale mimo wszystko biegnę dalej, potem okazuje się, że meta już niedaleko, jeszcze 1000m, przyspieszam i kończę bieg. Tak też było i tym razem – piąty kilometr przebiegłem w tempie 3.27 i przekroczyłem metę z czasem 17.32. Byłem zadowolony, bardzo zadowolony J Plan zrealizowany.

Pod koniec maja zrobiłem życiówkę na dystansie 5 km osiągając czas 17.58. Niecałe 3 tygodnie później poprawiłem się o 26 sek, co jest sporym progresem w przypadku biegów na krótszym dystansie. To niewątpliwie efekt innego treningu. Po Orlen Warsaw Marathon, za namową trenera, przerzuciłem się na trening siłowo – szybkościowy, charakteryzujący się krótszym kilometrażem wybiegań, ale z drugiej strony dużą ilością podbiegów, interwałów, tempa, elementów siły i sprawności. Wystarczyło kilka tygodni i już widać efekty. Oby tak dalej.

Cała nasza ekipa wracała z Kamiennej Piątki w sumie aż z siedmioma pucharami! Nie daliśmy konkurencji szans. To był piękny bieg, pełen emocji, zdrowej rywalizacji ale też ducha zespołu. Dziękuję Trenerze i dzięki Ekipo. Z Wami aż chce się jeździć po Polsce, Europie, a kiedyś może nawet świecie i biegać J


A Bydgoszcz… urzekła mnie. To piękne miasto, położone nad Brdą aż tętni życiem i pozytywną energią jej mieszkańców. Być może to ulotne wrażenie turysty, ale Bydgoszczanie są jacyś inni – kelnerka w restauracji, Pani na recepcji w hotelu, czy sympatyczna policjantka która wskazywała nam gdzie mamy zaparkować samochód przed biegiem, wszyscy uśmiechnięci, mili. Warto odwiedzić Bydgoszcz z uwagi na piękną Starówkę położoną w meandrach rzeki Brdy, Wyspę Młyńską oraz Kanał Bydgoski. Duże wrażenie robi też Śródmieście z wielkomiejską secesyjną zabudową. Nie wiem, jak to miasto wyglądało kiedyś, nie mam porównania, podobno przez ostatnie lata wiele tam się zmieniło. To widać. Mam ochotę odwiedzić Bydgoszcz kolejny raz, na weekend, jeszcze w tym roku. 



piątek, 15 maja 2015

Allianz najszybszą drużyną biegową w branży ubezpieczeniowej w Polsce!

W miniony weekend w Parku Szczęśliwickim na warszawskiej Ochocie rozgrywana była XI edycja sztafety maratońskiej Ekiden.
W zawodach brało udział w sumie 750 drużyn z różnych firm i klubów, a w każdej drużynie 6 zawodników, którzy łącznie pokonywali dystans maratonu (kolejno 7,195 + 10 + 10 + 5 + 5 + 5 km), czyli 42,195 km.
W sumie wystartowało blisko 5 000 biegaczy i jest to jedna z największych tego typu imprez w Europie.

Allianz reprezentowały 3 drużyny: Allianz Running Team I, Allianz Running Team II, Allianz Running Team III.
Od samego początku przyświecało nam hasło „1 cel – wygrywać razem!”, z którym biegamy na plecach naszych firmowych koszulek. Ono najlepiej oddaje ducha naszego Zespołu. Zazwyczaj, gdy stajemy indywidualnie, stojąc na linii startu jesteśmy tylko my i dystans do pokonania, w przypadku sztafety jest inaczej – liczy się wynik całego zespołu i każdego biegacza z osobna. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, nikt nie odpuszcza bo wie, że tego dnia nie biegnie tylko dla siebie, a taka myśl, niesie jeszcze bardziej, czego dowodem jest kilka indywidualnych rekordów życiowych na trudnej i krętej trasie.
Ten sportowy duch Zespołu doprowadził nas również do sukcesu – Zespół Allianz Running Team I, z łącznym czasem 02:46:56 zajął pierwsze miejsce w klasyfikacji ubezpieczeniowców oraz 19 w klasyfikacji generalnej! 
Allianz Running Team II z łącznym czasem 03:01:37 zajął siódme miejsce w klasyfikacji ubezpieczeniowców oraz 58 w klasyfikacji generalnej.

Allianz Running Team III z łącznym czasem z łącznym czasem 03:31:13 zajął 22 miejsce w klasyfikacji ubezpieczeniowców oraz 354 w klasyfikacji generalnej.

Super, jesteśmy najszybszą firmą ubezpieczeniową w Polsce!!! 

Gratulacje dla biegaczy i podziękowania dla kibiców, którzy gorąco nas dopingowali.

W całej tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu – mój start nie należał do najlepszych, dystans 10 km przebiegłem w czasie 38:32, czyli ponad pół minuty gorzej niż wynosi moja życiówka na tym dystansie. To nie był mój dzień, wystartowałem za szybko, nie zadziałał GPS w zegarku, nie mogłem złapać odpowiedniego tempa, drugą połowę dystansu pobiegłem wolniej. Sądzę, że kiepski bieg może być efektem pomaratońskiego zmęczenia, mój organizm ewidentnie jeszcze nie doszedł do siebie. Trenerzy biegowi twierdzą, że okres regencji po maratonie może trwać nawet miesiąc.


Szczęśliwie była to sztafeta, liczyła się wspomniana już reguła jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, a zatem mój gorszy wynik poprawili koledzy z teamu, którym poszło lepiej. Zgrani, zmotywowani, silni Zespołem zwyciężyliśmy i to się liczy!  


piątek, 1 maja 2015

Orlen Warsaw Marathon

Lepiej późno, niż wcale, wreszcie znalazłem chwilę na napisanie relacji z Orlen Warsaw Marathon.

Zacznę od końca – metę przekroczyłem z czasem 03:00:40. I tu pojawia się problem… czy traktować ten wynik jako sukces, czy może jako porażkę. Nie ukrywam, że planowałem złamać 3 godz., cel był ambitny, ale do zrealizowania, tym bardziej, że tegoroczny Półmaraton Warszawski przebiegłem z czasem 01:21:51, co wskazywało, że w maratonie złamię 3 godz. Z drugiej strony, gdy wezmę pod uwagę mój zeszłoroczny wynik z Berlina 3:19:26, to poczyniłem duży progres. Chyba nie powinienem kręcić nosem, trzeba się cieszyć z dobrego wyniku i trenować dalej, tak, żeby na następnym maratonie była już dwójka z przodu ;)

Z Orlenu i maratońskich, wiosennych przygotowań wyciągnąłem kilka wniosków. Po pierwsze nadal muszę pracować nad wytrzymałością. Podczas tegorocznych przygotowań zrobiłem pięć 30tek i widać tego efekty. Dodatkowo powinienem trenować biegi ciągłe i popracować nad techniką biegu. To jest wyzwanie na przyszłość. Oglądając zdjęcia z Orlenu zauważyłem, że moja biegowa sylwetka nie wygląda najlepiej, nogi ugięte, biodra nisko, trzeba to poprawić wzmacniając mięśnie brzucha i grzbietu.

Druga sprawa to odpoczynek przed maratonem. Sądzę, że nie byłem wystarczająco wypoczęty. Obóz biegowy w Międzyzdrojach był świetnym pomysłem, ale powinien się odbyć na dwa tygodnie przed maratonem, tak, abym zdążył się zregenerować, nabrać siły i świeżości. Wychodząc na lekkie rozbiegania w ostatnim tygodniu przed Orlenem czułem zmęczenie i lekką niechęć do biegania, to był zły prognostyk.

Trzecia sprawa to taktyka biegu. Maraton zacząłem dość asekuracyjnie, pierwsze 5 km w tempie 4.18 – 4.20, od 5km biegłem ok. 4.15, od 20km do 35km skakałem między 4.10 a 4.18, biegłem dość nierówno. Od 36km zaczął się zjazd do 4.29, od 40km ostatkiem sił przyspieszyłem do 4.15. Nierówny, trochę szarpany bieg. Powinienem lepiej wyczuć swój organizm i zdecydować: biegnę cały dystans równo, starając się utrzymać stałe tempo, czy też pierwszą część maratonu biegnę spokojnie, a przyspieszam w drugiej połówce. Lekcja do odrobienie w przyszłości.

To był dopiero mój trzeci maraton, każdy z nich był inny, każdy przynosił nowe doświadczenia, z których należy wyciągać wnioski i pamiętać o nich podczas dalszych przygotowań i kolejnych biegów.

Co do samej imprezy, to ciężko się do czegoś przyczepić. Pogoda była dobra, jak dla mnie odpowiednia temperatura, nie przeszkadzał mi lekko padający deszcz, choć przez to trasa była śliska i widziałem kilku biegaczy, którzy się przewrócili. Pod względem logistycznym i organizacyjnym wszystko dopięte było na ostatni guzik. Bogaty pakiet startowy za cenę 79 zł. Po biegu załapałem się nawet na masaż. Jedyna moja uwaga dotyczy organizacji punktów z wodą. Było ich dużo, jednakże stolików z napojami powinno być więcej i powinny być szerzej rozstawione. Podczas biegu zauważyłem, że w momencie gdy do wodopoju wbiegała grupka biegaczy, ciężko było dopchać się do kubeczków, a wolontariusze nie zdążali ich wydawać. To taka drobna sugestia do organizatora na przyszłość, a doszły mnie słuchy, że kolejna edycja jest już w planach.


Podsumowując, to był dobry bieg, który wiele mnie nauczył. Wprawdzie nie udało mi się złamać 3 godz, ale mocno zbliżyłem się do tej magicznej bariery i liczę, że przy ciężkiej pracy w kolejnych miesiącach, podczas następnego maratonu wywalczę dwójkę z przodu.  



niedziela, 19 kwietnia 2015

Wiosenny obóz w Międzyzdrojach

Po kilku miesiącach znów zawitałem do Międzyzdrojów. Kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy, na początku grudnia zeszłego roku, pogoda była typowo jesienna – szaro, buro, chłodno. Tym razem świeci piękne słońce, choć jest dość chłodno, a miasto przygotowuje się do nowego sezonu turystycznego – już widać wzmożony ruch na plaży i na pobliskiej promenadzie, a w badziewnikach sprzedają turystyczne gadżety.

Przyjechałem tu na 5 dni, obóz ma charakter typowo sportowy, trenujemy dwa razy dziennie, szlifując formę przed Orlenem, to już ostatnie akcenty przed maratonem. Zaczęliśmy środowym, lekkim wprowadzeniem w trening (8km, rytmy), w czwartek siła biegowa (podbiegi), w piątek tempo (tysiączki) oraz sprawność (płotki i ćwiczenia z piłkami lekarskimi), w sobotę OWB (wybieganie 17km), a dziś na zakończenie obozu lekkie rozbieganie i kilka rytmów.

Międzyzdroje nieodłącznie kojarzą mi się z bieganiem. Warunki do uprawiania tej dyscypliny sportu są wręcz idealne – nowoczesny stadion lekkoatletyczny, świetne ścieżki biegowe w Wolińskim Parku Narodowym, łagodny, morski klimat, sportowy charakter Kamienicy Sporting, a przede wszystkim wykwalifikowana kadra trenerska i zfiksowani na punkcie biegania ludzie. Czego chcieć więcej??? Tu po prostu trzeba biegać.

Jednak staram się żyć nie tylko bieganiem, ale czerpać z innych uroków tego miejsca. Chodzę na długie spacery brzegiem morza, wystawiam twarz do wiosennego słońca, wdycham świeże, pełne jodu powietrze, słucham szumu fal i odgłosów przelatujących mew. To wszystko wydaje się sielankowe, trochę nierzeczywiste…, jednak czuję, że tu naprawdę odpoczywam, a jednocześnie ładuje akumulatory. Morze zawsze kojarzyło mi się ze skrajnościami, z jednej strony spokój, wyciszenie, a z drugiej nieskończoność aż po horyzont i ogromna energia jaka od niego bije. Staram się czerpać z morza całymi garściami.

Mam nadzieję, że za kilka miesięcy znów tu przyjadę, spotkam się ze znajomymi, potrenuję i zgromadzę energię na kolejne starty.


poniedziałek, 30 marca 2015

10. PZU Półmaraton Warszawski

„Dekada, która zmieniła polskie bieganie” – takie hasło promowało 10. PZU Półmaraton Warszawski. Rzeczywiście, coś w tym jest, rozbiegała nam się Polska przez te 10 lat. Bieganie stało się sportem niezwykle popularnym, modnym, nikt już się nie dziwi widząc dziewczyny biegające w kolorowych strojach, czy facetów w obcisłych spodniach. Bieganie jest cool, czasami mam wrażenie, że aż za bardzo, że bardziej liczą się lajki na fajsie, gadżety, kolorowe ciuchy, niż sama przyjemność z biegania. Mimo to cieszę się, że ludzie biegają, nawet jeśli jest to trochę na pokaz, zawsze lepsze to, niż siedzenie przed telewizorem.

Ale wróćmy do niedzielnego półmaratonu. Długo nie mogłem się zdecydować, czy wystartować czy nie. Jedni zachęcali, drudzy odradzali. Ostatecznie zapisałem się. Mam sentyment do tego biegu, od niego wszystko się zaczęło. Równo dwa lata temu, po kilku miesiącach przygotowań, pobiegłem swój pierwszy półmaraton, to wtedy złapałem bakcyla. Miałem całkiem niezły czas jak na pierwszą połówkę 01:34:44. 

Poza tym w tegorocznej edycji półmaratonu podobała mi się nowa trasa – szybka, z jednym trudniejszym podbiegiem, no i z niepowtarzalną szansą pobiegnięcia odcinkiem Trasy Łazienkowskiej. Myślę, że zmiana przebiegu trasy w związku z zamknięciem Mostu Łazienkowskiego, paradoksalnie wyszła warszawskiej połówce na dobre.  

Organizacja całej imprezy stała na wysokim poziomie. Pakiet startowy szybko i bez kolejki odebrałem na Stadionie Narodowym, tam też zlokalizowane było Expo. Bardzo pozytywnie oceniam też organizację miasteczka biegowego, pomimo, że ogarniecie tego wszystkiego było dość trudne, gdyż część obiektów znajdowała się na Placu Piłsudskiego (m.in. depozyty), a meta i zaplecze z nią związane – na Placu Teatralnym. Mimo to wszystko działało bez zarzutu.

Na starcie nie było tłoku, a trasa, jak już pisałem, miała zdecydowanie szybki charakter i była dobrze oznaczona.

Mile zaskoczyli mnie warszawscy kibice, których było całkiem sporo na trasie, w szczególności na jej ostatnich kilometrach. Ciągle nie jest to Berlin, gdzie całe miasto celebruje bieg, ale myślę, że powoli Warszawiacy zaczynają czuć ten klimat.

A jak mi się biegło? Krótko i na temat – super. To był mój dzień, mój bieg. Czułem się dobrze, miałem cel, byłem skoncentrowany, zachowałem chłodny umysł. To wszystko i oczywiście treningi, przyniosło rezultaty. Planowałem złamać 1:23, a wbiegłem na metę z czasem 01:21:51. Pamiętam moment, kiedy zza zakrętu wyłoniła się meta, zegar pokazywał, że ciągle mam szansę złamać 1:22, pognałem ile sił w nogach i udało się. Jestem bardzo zadowolony.


Było to piękne wydarzenie. Za miesiąc kolejne – Orlen Warsaw Marathon, oby równie udane jak wczorajsze. Czeka mnie blisko miesiąc ciężkiego treningu, wchodzę w etap bezpośredniego przygotowania startowego. Trzymajcie kciuki! 

A to ja na 20 km (Mateusz dzięki za zdjęcie):


niedziela, 22 marca 2015

Budapeszt

Zakochałem się w Budapeszcie :) Lubię podróżować, wychodzę z założenia, że w każdym kraju jest coś ciekawego do zobaczenia, ale Budapeszt wyjątkowo mnie urzekł i zapadł w pamięć. Byłem tam raptem dwa dni, to zdecydowanie za krótko. Udało mi się jednak zobaczyć to miasto w nocy i za dnia, w promieniach wiosennego słońca. Nocą, to miasto światła, efektywnie oświetlone mosty i budynki odbijają się w wodach Dunaju. Przez 3 godziny spacerowałem wzdłuż rzeki, przechodząc mostami raz na jeden, raz na drugi brzeg. Za dnia Budapeszt to dumne, majestatyczne miasto, trochę przypominające Wiedeń. Jednakże czuje się tu pewną lekkość, polot, co odróżnia to miasto od austriackiej stolicy. Może to uśmiechnięci ludzie, może soczysty, czerwony kolor węgierskiej papryki, a może promienie słońca, które towarzyszyły mi podczas pobytu.

Biegałem tam, nie mogło być inaczej. Buty biegowe to element każdego mojego podróżnego ekwipunku. Budapeszt raczej nie jest przyjazny biegaczom, nie ma tyle parków jak w Warszawie, wszędzie budynki, chodniki, niewiele drzew, takie jest moje wrażenie. Jest jednak miejsce zgoła inne od całego miasta, swoista Mekka tutejszych sportowców – to Wyspa Maragret. Znajdują się na niej baseny, korty, boiska, a brzegiem wyspy wytyczono ścieżkę biegową o długości ok. 5 km. Można tu nieźle pobiegać, podziwiając budapesztańskie widoki.

Mamy w Polsce polityka, który chciałbym mieć Budapeszt nad Wisłą. Ja też chcę! Ale nie w przenośni, tylko tak naprawdę, z całym jego pięknem. Obiecałem sobie, że kiedyś tam wrócą i pobiegnę w półmaratonie, albo maratonie :)

Most Łańcuchowy nocą:

Widok na  Budapeszt ze Wzgórza Gellerta:

Ścieżka biegowa na Wyspie Margaret:




niedziela, 15 marca 2015

On The Run & Falenica

Za mną dość ciężki biegowy tydzień – dwa starty, a do tego kolejna 30tka w ramach przygotowań do Orlen Warsaw Marathon. Ale po kolei.

W czwartek pobiegłem w kolejnej edycji On The Run. Muszę przyznać, że bardzo, ale to bardzo nie chciało mi się startować tego dnia. Po całym dniu pracy wróciłem do domu i postanowiłem się zdrzemnąć. Obudziłem się o 19.30, a o 20.00 byłem umówiony na rozgrzewkę na Agrykoli. Przez głowę przeszła mi myśl, żeby odpuścić i dalej drzemać pod ciepłym kocykiem, ale siłą  woli zwlokłem się z łóżka i pojechałem na stadion. Doszedłem do wniosku, że najwyżej przebiegnę dystans 5 km treningowo. Po półgodzinnej rozgrzewce poczułem się lepiej i zapragnąłem jednak trochę powalczyć na trasie biegu. Trasa różniła się od poprzedniej, czekał nas dość mocny podbieg pod pomnik Chopina w Łazienkach, z drugiej strony było mniej zakrętów w porównaniu z poprzednimi edycjami. Ostatecznie pokonałem trasę w czasie 18:20, taki sam wynik miałem w zeszłym roku podczas Piaseczyńskiej Piątki i zrobiłem wtedy życiówkę. Od ostatniego On The Run poprawiłem się o 17 sekund, co świadczy o wzroście formy. Super, myślę, że na prostej trasie i przy dobrym samopoczuciu mógłbym pokusić się o złamanie 18 min.

Sama impreza była jak zwykle perfekcyjnie zorganizowana. Dobrze oznaczona i oświetlona trasa (przypominam, że biegliśmy w nocy), fajny pakiet startowy, napoje, smaczny makaron, do tego wszystkiego świetna atmosfera. Chyba nie odpuszczę kwietniowej edycji J

Z kolei w sobotę pobiegłem finałową dychę w Falenicy. Wczorajszy wynik nie wchodził już do klasyfikacji generalnej, a szkoda, bo przekroczyłem metę z czasem 39:15, ustanawiając tym samym moją falenicką życiówkę. Byłem dość zaskoczony wynikiem, gdyż biegło mi się dość ciężko, w szczególności drugą pętlę. Zająłem dziewiąte miejsce w klasyfikacji generalnej. Finałowy bieg zakończył cykl Biegów Górskich Falenica 2014 / 2015. Będzie mi brakowało falenickiego lasu, podbiegów, piachu, pewnie wpadnę tam od czasu do czasu na cross, gdyż nie znam lepszego miejsca w okolicach Warszawy do biegania tego typu treningów. A wraz z nadejściem zimy zapewne znów stanę na starcie kolejnego kultowego cyklu.

Wisienką na torcie niech będzie dzisiejsza 30tka, którą pobiegłem w spokojnym tempie 5.00, wykonując tym samym dobrą pracę tlenową. Opracowałem całkiem fajną trasę na południu Warszawy: wyruszyłem z Saskiej Kępy, pobiegłem do Trasy Siekierkowskiej, po przekroczeniu Wisły skierowałem się na Wał Zawadowski, skręciłem w ul. Zaściankową, dalej Vogla i dobiegłem aż do Wilanowa. Z Wilanowa pobiegłem ul. Sobieskiego do Łazienek, przeciąłem park i pobiegłem nad Wisłę, dalej wzdłuż rzeki, do mostu Świętokrzyskiego, na drugi brzeg Wisły i po praskiej stronie, ścieżką biegową wróciłem na Saską Kępę. Polecam tę trasę, jest płaska, niemonotonna, idealna na długie wybieganie.


A poniżej moje trofea z minionego tygodnia J


niedziela, 8 marca 2015

30tki

Dokładnie za siedem tygodni Orlen Warsaw Marathon, więc przygotowania do królewskiego dystansu idą pełną parą. Treningi opieram głównie na sile biegowej oraz na wypracowaniu odpowiedniej wytrzymałości. I właśnie na tym drugim aspekcie chciałbym się skupić, a dokładnie nad sensem długich przedmaratońskich wybiegań.

Środowisko biegaczy jest w tej sprawie dość podzielone, jedni twierdzą, że długie, trzydziesto, czterdziesto – kilometrowe wybiegania nie mają większego sensu, polegają na tłuczeniu kilometrów, co zamula organizm biegacza, wyczerpuje go i wydłuża jego regenerację. Po drugiej stronie barykady stoją zwolennicy długich wybiegań. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy.

W poprzednim sezonie, przed maratonem w Berlinie zrobiłem tylko jedną trzydziestkę. Fakt, Berlin nie był moim biegiem docelowym, w zeszłym roku skupiałem się na przygotowaniach do półmaratonu w Zurychu, a później BMW Półmaratonu Praskiego. W Berlinie źle byłem ustawiony, przez co bieg był szarpany, nierówny. Inna sprawa, że zabrakło wytrzymałości. Powyżej 20 km czułem jak siły powoli odpływają, a mój organizm wkraczał w nieznaną sferę 20+. Nie wiedziałem jak to jest, bo wcześniej nie biegałem 30tek.

Mając w głowie doświadczenia z poprzedniego sezonu, w tym stawiam m.in. na długie wybiegania. Za mną już trzy dystanse po 30km, docelowo chciałbym przed Orlenem zrobić 5-6 długich wybiegań, w tym jedną 40tkę. Takie trening niewątpliwie budują wytrzymałość i oswajają organizm z długim dystansem maratonu. W maratonie, nie tylko nogi się liczą, ale także głowa, a może przede wszystkim ona. W tym roku dzięki długim wybieganiom postaram się oswoić swój organizm fizycznie i psychicznie z dystansem 42,195 m.

Podczas długich wybiegań potrzebuje sparingpartnera. 30tki zdecydowanie wolę biegać z kimś, gdyż pokonywanie takich dystansów w samotności to dla mnie mordęga. Dlatego bardzo się cieszę, że mogę biegać z Kubą, czy z Błażejem. Kilometry szybko lecą, a i tempo na ostatnich odcinkach można podkręcić.

Zachęcam więc przyszłych maratończyków - w weekend róbcie długie wybiegania, w spokojnej pracy tlenowej. To jeden z podstawowych elementów treningu maratońskiego.


A na zdjęciu poniżej Błażej i ja kończymy trzydziestkę J


niedziela, 1 marca 2015

Malta - półmaraton i nie tylko

Lecąc na Maltę nie znałem historii tej wyspy, nie wiedziałem wiele o jej kulturze. Zazwyczaj staram się przygotowywać do wyjazdów, tym razem było inaczej, do przewodnika zajrzałem dopiero w samolocie. Może to zabawne, ale Malta kojarzyła mi się z wakacyjnymi kursami języka angielskiego. Na wyjazd namówił mnie trener, zachwalając tamtejszy półmaraton. Ostatecznie doszedłem do wniosku, iż w środku zimy, gdy za oknem szaro i buro, fajnie będzie wyrwać się na kilka dni w ciepłe miejsce i przebiec półmaraton w gronie znajomych.

Z Warszawy wyruszyliśmy w czwartek, wczesnym rankiem. Polecieliśmy do Frankfurtu, tam przesiedliśmy się do samolotu lecącego na Maltę. Kiedy podchodziliśmy do lądowania, z okna samolotu roztaczał się widok na małą, ale urokliwą wyspę. Od razu zwróciłem uwagę na dużą ilość wież kościelnych i jednostajną, charakterystyczną dla krajów śródziemnomorskich zabudowę. Wiedziałem już, że będzie mi się tu podobać.

Drugiego dnia po przyjeździe małą grupą wybraliśmy się do stolicy Malty La Valletty. To najmniejsza stolica europejska, malowniczo położona nad Morzem Śródziemnym. Malta przez wieki przechodziła z rąk do rąk, znajdowała się pod panowaniem arabskim, hiszpańskim, francuskim, brytyjskim i dopiero w drugiej połowie XX w uzyskała niepodległość. Te burzliwe dzieje mają swój wyraz w architekturze La Valletty – styl mauretański przewija się ze stylem charakterystycznym dla krajów Europy Południowej, do tego liczne fortyfikacje i wpływy brytyjskie. Taki kulturowy miszmasz. Spacerowałem więc po ciasnych, stołecznych uliczkach, robiąc zdjęcia niezwykłym balkonom, wystawom sklepowym, wejściom do kamienic. To miejsce mnie urzekło.

Kolejnego dnia, z uwagi na niedzielny bieg, postanowiliśmy odpocząć, zostaliśmy w hotelu, wypuszczając się jedynie na obiad do pobliskiej knajpy. Było obowiązkowe ładowanie węgli – ja wybrałem tagiatelle z mięsem z królika, który jest lokalnym przysmakiem, pycha J

Nadszedł dzień półmaratonu. Trasa biegu prowadziła z położonej w środkowej części wyspy Mdiny do miejscowości Sliema na wybrzeżu. Przez pierwsze 10 km czekał nas przyjemny zbieg, przynajmniej tak nam się wydawało, a później trasa stawała się płaska. Na start w Mdinie, który zlokalizowany był u bram starego miasta, dojechaliśmy taksówką. Na starówce przeprowadziliśmy rozgrzewkę, miło było pobiegać wąskimi, kamiennymi uliczkami. Koło 9.00 ustawiliśmy się na mocno zatłoczonym starcie, a punktualnie o 9.15 ruszyliśmy. Pogoda początkowo była dość przyjemna, lekkie zachmurzenie, ok. 12°C. Od samego początku trasa prowadziła w dół. Starałem się utrzymywać tempo 3.50. Po ok. 2 km zerwał się mocny wiatr, na horyzoncie pojawiły się groźnie wyglądające chmury, a przede mną całkiem spory podbieg. Ale jak to? Przecież przez pierwsze 10 km miał być zbieg... Po ok. 30 min od startu zaczął padać deszcz, początkowo przyjemny, ale wkrótce przeszedł w prawdziwą ulewę z silnymi porywami wiatru. Byłem cały mokry. Po pewnym czasie przestałem zwracać uwagę na tworzące się kałuże i skoncentrowałem się na biegu, walcząc z silnym, bocznym wiatrem. Po ok. 20 min przestało padać i wyszło słońce. Na ostatnich kilometrach przyspieszyłem i zafundowałem sobie istny bieg z narastającą prędkością. Na metę wpadłem z czasem 1:23:19, średnie tempo 3.55. Zupełnie niespodziewanie zrobiłem życiówkę. Równie dobrze pobiegli moi znajomi.

Bieg oceniam pozytywnie, trasa fajna, choć z uwagi na pogodę, nie było łatwo, dobrze zlokalizowane punkty z wodą i gąbkami, przyzwoite oznaczenia trasy. Jedyny poważny mankament to organizacja depozytów. Worki z osobistymi rzeczami biegaczy bez ładu i składu zostały wrzucone do furgonetek, które ze startu pojechały na metę. Po biegu okazało się, że sam muszę znaleźć swój worek. Przez ponad pół godziny grzebałem w czarnych torbach, szukając swojego numeru. Byłem zły i cała ta sytuacja odebrała mi radość z wyniku.

Tego samego dnia wieczorem wybraliśmy się do Mdiny, żeby pospacerować uliczkami tego urokliwego miasta. Podróż miejskim autobusem trwała ponad godzinę, ale trudy dojazdu zrekompensował nam pyszne ciasta jakie zjedliśmy w małej kawiarni zlokalizowanej na starym mieście. To była taka mała nagroda za dobry bieg. Mdinę zdecydowanie polecam, urocze miejsce.

Z kolei następnego dnia udaliśmy się na wyspę Gozo położoną na północny zachód od Malty. Na Gozo płynie się promem z miejscowości Cirkewwa do portu w miasteczku Mgarr, rejs trwała ok. 30 min. Po Gozo poruszaliśmy się wycieczkowym autobusem, który zawoził nas do ciekawszych miejsc. Niestety padało cały dzień, więc zwiedzanie nie sprawiało mi takiej przyjemności jak zazwyczaj. Gozo jest wyspą dużo bardziej zieloną niż Malta, mieszkańcy zajmują się głównie uprawą pomidorów i ziemniaków, żyją też z turystyki, choć poza sezonem turystów na Gozo było jak na lekarstwo. Bardzo podobała mi się stolica wyspy, miasto Victoria, pełne urokliwych, ciasnych uliczek. Pojechaliśmy także nad zatokę Dwejra, gdzie podziwialiśmy pięknie ukształtowane klifowe wybrzeże wyspy, wraz z Lazurowym Oknem, czyli wielkim łukiem skalnym, wyglądającym niczym rama okienna z widokiem na Morze Śródziemne.

We wtorek – pożegnanie z Maltą i powrót do domu.

To był bardzo udany wyjazd, zarówno biegowo, jak i towarzysko. Po raz kolejny przekonałem się, że turystyka biegowa to świetne połączenie, a jak doda się do tego dobre towarzystwo, to udany wyjazd gwarantowany. Polecam Maltę na biegowo, naprawdę warto! 







sobota, 14 lutego 2015

On The Run PGE

Jeszcze buzują endorfiny, jeszcze nie opadł kurz w Łazienkach, wciąż płonie Trasa Łazienkowska, a w mojej głowie On The Run PGE.

Super bieg, w niezwykłej scenerii Łazienek Królewskich, z fajną, lekko imprezową atmosferą. Była to druga edycja On The Run PGE, w pierwszej nie brałem udziału z uwagi na chorobę. Odkąd można biegać w Łazienkach, bo jeszcze do niedawna było to zabronione, lubię raz na jakiś czas zapuścić się w te parkowe alejki. Mają swój urok. Gdy ruszyły zapisy na On The Run PGE, nie zastanawiałem się więc długo i zarejestrowałem się na bieg, notabene miejsca rozeszły się błyskawicznie. Pomyślałem – nocne bieganie w Łazienkach to musi być niezła frajda. I tak było. Alejki były całkiem przyzwoicie oświetlone, do tego każdy z uczestników w pakiecie startowym otrzymał czołówkę, a zatem można było samemu oświetlać sobie trasę. Trasa dość kręta, raczej nie na życiówki, ale bardzo dobrze oznakowana. Pomimo zmroku, nie można było się zgubić. Na mecie ładny medal, koc termiczny, poczęstunek, herbata a nawet ciepłe kakao. Słowem, biegacz dopieszczony J

A mój wynik 18:37, siódme miejsce w kategorii open i drugie w kategorii wiekowej M30. Super, jestem zadowolony J


12 marca trzecia edycja On The Run PGE, z przyjemnością pobiegnę!


niedziela, 8 lutego 2015

Trzecia runda w Falenicy

Fenomen Biegów Górskich w Falenicy wciąż mnie zadziwia. W minioną sobotę odbyła się trzecia edycja imprezy i na starcie znów stanęło grubo ponad pół tysiąca uczestników. Co skłania biegaczy, żeby pomimo niesprzyjającej pogody, w sobotnie przedpołudnie, wyruszyć poza miasto i pobiegać na wydmach? Kultowy bieg, wymagająca trasa, nieprzeciętna atmosfera – chyba wszystko to razem wzięte. Wiem jedno, gdy przychodzi data kolejnego biegu, to po prostu trzeba na nim być, pobiec, porozmawiać ze znajomymi, wypić ciepłą herbatę po przekroczeniu mety, później wrócić do domu.

Trzecią edycję pobiegłem z czasem 40.14 tym samym zrobiłem falenicką życiówkę. Niestety, tym razem moje buty Nike Lunareclipse nie radziły sobie dobrze. Po opadach śniegu, w niektórych miejscach trasa była dość śliska,  buty praktycznie nie mają bieżnika i momentami czułem się jak na łyżwach, kilka razy omal się nie przewróciłem. Chyba powinienem pomyśleć nad zakupem butów do biegania w terenie. Ta para którą aktualnie posiadam przeznaczona jest do typowego biegania miejskiego. Gdyby nie buty, pewnie urwałbym jeszcze kilka sekund. Tak czy inaczej wynik jest całkiem niezły.

A oto mój falenicki numer startowy:


Wczoraj ostatecznie podjąłem decyzję o starcie w maratonie w Hawanie zwanym Marabana (ach, uwielbiam te hiszpańskojęzyczne nazwy). Zarejestrowałem się, zapłaciłem za start, klamka zapadła.  Już wkrótce więcej o Marabanie.


Dziś w ramach przygotowań do Orlen Warsaw Marathon zrobiłem pierwszą trzydziestkę i to w średnim tempie 4.49. Mocno. Pomimo silnego wiatru a pod koniec także śnieżycy, biegło się całkiem przyjemnie. Inna sprawa, że biegłem z Kubą z 12tri.pl i nawzajem narzucaliśmy tempo. Kuba, dzięki za super trening :)

środa, 4 lutego 2015

Rynia II

Trzy dni, cztery treningi, do tego spotkanie z Mirkiem Cydzikiem i świetne towarzystwo – tak wyglądał drugi obóz biegowy w ośrodku Allianz w Ryni.

Większa cześć ekipy przyjechała do Ryni już w piątek po pracy, tak, żeby zacząć weekend wspólnym, wieczornym treningiem. Zrobiliśmy lekkie 8 km, potem elementy dogrzewające i trening zakończyliśmy kilkoma rytmami.

W sobotę rano przybyli pozostali i już w pełnym składzie ruszyliśmy na mocne bieganie. Niestety pogoda nas nie rozpieszczała, w nocy padał mokry śnieg, więc następnego dnia było ślisko, a drogi pokryte były nieprzyjemną breją. Cóż, życie biegacza nie jest łatwe i treningi czasami trzeba zrobić w niesprzyjających okolicznościach. Mimo to, w dobrych humorach ruszyliśmy do lasu. Na początek 4 km rozbiegania, potem seria ćwiczeń dogrzewających, a następnie przeszliśmy do treningu właściwego tj. minutówek 10 x 1min na 70-80% możliwości, przerwa 2 min. W mokrym śniegu to był hardcore. Chlapaliśmy niemiłosiernie, a w butach każdy miał kałużę. Udało się jednak zrobić mocny trening – początkowo minutówki biegaliśmy w tempie ok. 3.30, przyspieszając na końcu do 3.09. Do ośrodka wróciliśmy w lekkim truchcie, gdzie czekał na nas smaczny obiad, a po nim zasłużona drzemka. O 16.00 zrobiliśmy kolejny trening – rozbieganie 9 km wzdłuż Zegrza, następnie rytmy 10x100m, a na koniec, w hotelowym korytarzu ćwiczyliśmy z piłkami lekarskimi,  wzmacniając przede wszystkim mięśnie brzucha i grzbietu

Po wieczornej kolacji czekała nas nie lada gratka – spotkanie z Mirkiem Cydzikiem, maratończykiem, który przebiegł 7 maratonów na 7 kontynentach. Mirek opowiedział nam o swoich wyprawach i pokazał zdjęcia z wyjazdów. Największe wrażenie zrobił na mnie jego wyjazd na Antarktydę i przebiegnięcie tamtejszego maratonu, w jakże niesprzyjających warunkach. Bardzo podobały mi się również: maraton w Tokio, na Hawajach oraz Rio de Janeiro. Podziwiam ludzi z taką pasją i mam coraz większą chrapkę na podobne przygody.

W sobotę wieczorem, pomimo ogólnego zmęczenia, nie obyło się bez wspólnego piwka i  pogawędek, których tematem, jak łatwo się domyśleć było bieganie, starty, czasy, maratony itd., itd.

W niedzielę o 11.00 zrobiliśmy ostatni trening. Pogoda była wymarzona. Świeciło słońce, zrobiło się przyjemnie i ciepło, do tego stopnia, że po pierwszych dwóch kilometrach biegu musiałem zdjąć jedną warstwę ubrań. Tak jak poprzedniego wieczora, pobiegliśmy wzdłuż Jeziora Zegrzyńskiego. Przebiegliśmy ponad 15 km i w dobrych humorach, naładowani słońcem i energią, udaliśmy się na obiad.

Licząc z wyjazdem do Międzyzdrojów to był mój trzeci obóz biegowy. Uwielbiam te spotkania! Panuje na nich świetna, sportowa atmosfera, wszyscy są uśmiechnięci, wzajemnie się rozumieją i mają wspólną pasję. A treningi – mocne, wchodzące w nogi, już wkrótce zaowocują podczas wiosennych startów. Nie mogę się doczekać kolejnego obozu.


Trenerom, całej ekipie i Łukaszowi za zdjęcia – wielkie dzięki :)





czwartek, 1 stycznia 2015

2014 / 2015

Zanim napiszę o moich planach na 2015r muszę jeszcze w kilku słowach pożegnać się z 2014.

Biegowo był to dla mnie rok bardzo udany, ciekawe starty, sporo życiówek, dużo wyjazdów. W 2014r udało mi się połączyć pasję biegania z podróżowaniem, wyjeżdżałem wiele razy, za każdym razem zabierając ze sobą buty do biegania, co pozwalało mi odkrywać nowe, ciekawe miejsca. Biegałem po Lizbonie, Walencji, Frankfurcie, Berlinie, Monachium, Wilnie, Szwajcarii itd., tam gdzie nogi poniosły, zarówno poza Polską, jak i w naszym pięknym kraju. Bieganie daje mi łatwą możliwość obserwacji i chłonięcia nowych miejsc, wystarczy założyć buty, wyjść na zewnątrz i miasto, las, czy inne miejsce jest już moje.

A teraz kilka cyferek. Aplikacja Garmina, która dzielnie mierzy moje postępy, podaje, że w 2014r przebiegłem łącznie 2 818,60 km spalając przy tym 204 837 kalorii. Było kilka życiówek i nawet jedno trofeum. Najbardziej cieszy mnie czas 01:23:53 w BMW Półmaratonie Praskim oraz nagroda Burmistrza Pragi Południe dla Najszybszego Prażanina, pierwsza statuetka w moim życiu. Bardzo zadowolony jestem też z życiówki na 10 km w XXVI Biegu Niepodległości 00:37:51. Zrobiłem też życiówkę w maratonie i na dystansie 5 km. Progres widoczny gołym okiem.

A jak zapowiada się 2015r? Chciałbym skupić się na maratonie i zbliżyć do rezultatu 3 godz. W najbliższym czasie czeka mnie sporo długich wybiegań po 30 – 35 km. W lutym startuję w półmaratonie na Malcie, w marcu może pojadę na półmaraton do Bratysławy. Pod koniec kwietnia Orlen i zmierzenie się z królewskim dystansem. Na koniec sierpnia BMW Półmaraton Praski, a na zakończenie sezonu, 15 listopada, takie moje małe marzenie – Marabana czyli maraton w Hawanie. Oczywiście po drodze sporo będzie innych startów, o których z pewnością napiszę.


Wszystkim biegaczom życzę dużo zdrowia i sukcesów w Nowym Roku. Niech Wasze nogi będą silne i mocne, niech poprowadzą Was w ciekawe miejsca i wywalczą kolejne życiówki. Powodzenia!