niedziela, 1 stycznia 2017

Podsumowanie 2016 i noworoczne postanowienia

Rok 2016 za nami. To nie był dla mnie udany czas, także pod względem biegowym. Zaczął się całkiem dobrze, przygotowywałem się do kwietniowego maratonu w Rotterdamie. Treningi szły zgodnie z planem, zacząłem biegać do pracy, do tego zaliczyłem dwa biegowe wyjazdy - weekend w COS Cetniewo, a później obóz w Międzyzdrojach. Mimo to maraton w Rotterdamie nie poszedł po mojej myśli, gdyż nie udało mi się złamać 3 godzin. Co gorsza nabawiłem się kontuzji w postaci zapalenia więzadła mięśnia strzałkowego, która na kilka tygodni wyłączyła mnie z regularnego biegania.

Druga połowa biegowego sezonu okazała się jeszcze gorsza. Zaliczyłem dwa kiepskie starty –  w Biegu Powstania Warszawskiego oraz BMW Półmaratonie Praskim, zaś czarę goryczy przelał Maraton Berliński, który ukończyłem z czasem 03:07:47, a zatem dużo poniżej swoich możliwości. W październiku wystartowałem jeszcze w Biegnij Warszawo (00:39:15) i tymi zawodami zakończyłem sezon startowy 2016. Planowałem jeszcze wystartować w półmaratonie w indyjskim mieście Bengaluru, jednakże organizator zmienił datę wydarzenia i nie udało mi się zgrać startu z harmonogramem wyjazdu, czego bardzo żałowałem, gdyż zawody w Indiach byłyby z pewnością niezwykłą przygodą. Przez ostatnie 3 miesiące biegałem dużo mniej, raczej sporadycznie. Bieganie stało się bardziej obowiązkiem, niż przyjemnością, inne sprawy zaczęły mnie absorbować. Do tego na początku listopada stłukłem kolano, więc znów byłem wyłączony z aktywności na jakiś czas.

Starałem się przeanalizować powody spadku mojej formy i motywacji w 2016r. Wyciągnąłem kilka wniosków. Miniony rok był dla mnie mocno stresujący, przede wszystkim na polu zawodowym. Pracuję w dużej korporacji, która obecnie przechodzi proces głębokiej restrukturyzacji. Zmiany jakie zachodzą w firmie wywołują silny stres i niepewność wśród pracowników, do tego dochodzi natłok zajęć. Wszystko to spowodowało, że stałem się bardziej zestresowany i nerwowy, co negatywnie wpłynęło na moją biegową kondycję. Gdy jest się spiętym, mało wypoczętym, trudno osiągać coraz to lepsze rezultaty w bieganiu.

Dla moich znajomych nie jest tajemnicą, że jestem zdecydowanym przeciwnikiem obozu aktualnie sprawującego władzę w Polsce. Angażuję się w działania środowisk opozycyjnych, co również jest czynnikiem stresującym i mocno absorbującym.

Poza tym myślę, iż trochę zagubiłem sens mojego biegania. W pewnym momencie przestałem postrzegać je jako przyjemność i zacząłem kłaść główny nacisk na coraz to lepsze wyniki w zawodach. Cały czas w głowie siedziały liczby – złamać 3 godz w maratonie, złamać 1:21 w połówce i pobiec poniżej 37 min na 10 km. Zacząłem się spinać, podchodzić do biegania ambicjonalnie i zgubiłem w tym wszystkim radość i przyjemność. A gdy w kolejnych zawodach, pomimo treningów, efekty były mizerne, pojawiły się niechęć i frustracja.

Wraz z końcem roku postanowiłem zmienić swoje podejście. Wracam do regularnych treningów biegowym, przeplatanych wizytami na basenie. Mam zamiar biegać przede wszystkim dla dobrego samopoczucia i przyjemności. Oczywiście będę trenował do zawodów, narzucę sobie konkretny plan, jednakże wynik nie będzie już celem samym w sobie. Mam zamiar czerpać satysfakcję z samego startu w zawodach, a jeśli osiągnięty rezultat będzie lepszy od poprzedniego, to będzie to powód do podwójnej radości. Postaram się również walczyć ze stresem, jednakże na pewne sprawy nie mam wpływu. Przynajmniej będę starał się dobrze wysypiać, ponieważ dobry sen, to najlepszy sposób na regenerację i wypoczynek.

Zapisałem się na cykl Zimowych Biegów Górskich w Falenicy. Biegałem w Falenicy dwa lata temu i bardzo dobrze wspominam te starty. Pierwsze zawody mam zamiar biegać treningowo, gdyż muszę nabrać formy. W kolejnych, być może trochę się pościgam ;) 

czwartek, 1 września 2016

BMW Półmaraton Praski i inne ciekawostki

W ostatnią niedzielę biegłem w BMW Półmaratonie Praskim. Była to już trzecia edycja biegu. Startowałem również w dwóch poprzednich. Od kilku lat mieszkam na Saskiej Kępie, jestem silnie związany z tą częścią Warszawy, więc nie ma się co dziwić, że BMW jest już stałym punktem w moim biegowym kalendarzu. Dodatkowo bieg ten idealnie wpisuje się w przygotowania do jesiennego maratonu.

Lubię ten półmaraton za świetną, miłą dla oka oprawę, za doskonałą organizację, za to, że mam okazję pobiegać po okolicy która jest mi bliska na co dzień. Każdy biegacz ma swoje typy, zawody z którymi w jakiś sposób jest związany. Dla mnie to BMW i Biegnij Warszawo.

Początkowo sądziłem, że niedzielny półmaraton będzie dobrym sprawdzianem przed wrześniowym maratonem. Po głowie chodziła mi myśl, żeby pobiec życiówkę, czyli poniżej 1:21:36… Niestety pogoda, ale też słabsza forma niż w zeszłym roku, pokrzyżowały moje plany. W niedzielę po prostu żar lał się z nieba i pomimo, że półmaraton wystartował wcześnie, bo o 8:30 rano, niewiele dało się zrobić. Podczas pierwszych kilometrów temperatura była jeszcze znośna, później słupek rtęci mocno poszedł w górę przekraczając 30°C. Żeby pobiec poniżej 1:21:30 musiałem trzymać tempo w okolicach 3:50/km. Mniej więcej na 5 km odpuściłem i zbliżyłem się do 4:00/km. Na ostatnich kilometrach spadłem na 4:10/km. Ostatecznie metę przekroczyłem z czasem 01:25:59. Wynik poniżej moich oczekiwań, ale przy takiej temperaturze trudno było o lepszy rezultat. Dodatkowo traktowałem ten bieg jako przedmaratoński trening – przed startem przebiegłem 5km, rozgrzałem się dobrze, a po zawodach roztruchtałem dodatkowe 4 km. W sumie wyszła porządna 30tka.

Indywidualnie nie udało mi się wybiegać dobrego rezultatu, jednak zespołowo, jako Allianz Running Team poszło nam całkiem nieźle. Zajęliśmy pierwsze miejsce w kat. firm i trzecie w kat. drużynowej. Bardzo cieszy mnie to podwójne podium :)


BMW przygotowane było bardzo dobrze. Przy takim upale liczyła się przede wszystkim woda. Było chyba sześć punktów nawadniania, wolontariusze polewali biegaczy na trasie, do tego rozstawiono kilka kurtyn wodnych. Wody było tak dużo, że na ostatnich kilometrach miałem w butach kałużę. Miasteczko biegowe zlokalizowano w Parku Skaryszewskim, gdzie w cieniu drzew można było odetchnąć po starcie. Trasa biegu przyjemna, wiodła przez Kamionek, Grochów, Saską Kępę, Gocław, Wał Miedzeszyński i  Starą Pragę.

W przyszłym roku pewnie ponownie stanę na starcie BMW Półmaratonu Praskiego, liczę, że kolejnym razem rezultat będzie lepszy.

Co poza tym słychać w temacie biegania? W tym roku mało startuję, bardziej skupiam się na treningach i przygotowaniu do jesiennego maratonu w Berlinie. Mój cel to złamać 3 godz, niezmienne wyzwanie… Pod koniec lipca biegłem w 26. Biegu Powstania Warszawskiego. Wynik 39:45 nie powala. W międzyczasie byłem także w Dreźnie. To miasto naznaczone przez historię, trochę jak Warszawa. Kiedyś będące perłą europejskiego baroku, w lutym 1945r zostało niemalże zrównane z ziemią na skutek alianckich nalotów. Po wojnie miasto podniosło się z ruin jak feniks z popiołów i z roku na rok pięknieje. Drezno oferuje bardzo dobre warunki do biegania. Przede wszystkim można biegać wzdłuż Łaby, polecam także park Grosser Garten zlokalizowany obok drezdeńskiego zoo. Co roku w październiku organizowany jest drezdeński maraton i półmaraton. A jeśli ktoś ma ochotę wyskoczyć poza miasto, to polecam piesze wycieczki po Parku Narodowym Saskiej Szwajcarii. Piękne, zielone miejsce. A to kilka zdjęć z Drezna i okolic:






wtorek, 21 czerwca 2016

4. PKO Nocny Wrocław Półmaraton

W minioną sobotę wystartowałem w 4. PKO Nocnym Wrocław Półmaratonie. Udział w tym biegu zaplanowałem już dawno, a pakiet startowy zdobyłem „rzutem na taśmę” podczas dodatkowej rejestracji uczestników.

Do Wrocławia przyjechałem w sobotę w południe. Z dworca od razu udałem się po pakiet startowy do biura zawodów, które mieściło się na terenie Stadionu Olimpijskiego. Tam też zlokalizowany były start i meta. Po odebraniu pakietu wróciłem do centrum miasta, zameldowałem się w hotelu, skąd udałem się na obiad i krótkie zwiedzanie Wrocławia. Do hotelu wróciłem późnym popołudniem. Akurat nad miastem zaczęły gromadzić się burzowe chmury, chwilę późnej lunęło. Pełen obaw, że będę musiał biec w strugach deszczu, położyłem się do łóżka na dłuższą drzemkę. Gdy obudziłem się przed 20.00 za oknem panował przyjemny wieczór, było rześko i bezchmurnie. Wyszykowałem się na bieg i tramwajem pojechałem na start półmaratonu. Po drodze nie obyło się bez przygód – jakieś dwa kilometry przed Stadionem Olimpijskim tory tramwajowe zostały zablokowane przez interweniującą straż pożarną, więc na start musiałem dojść pieszo, przy okazji po drodze zrobiłem rozgrzewkę.

Półmaraton wystartował punktualnie o 22.00. W biegu wzięło udział blisko 9,5 tyś. uczestników. Trasa biegu prowadziła ulicami centrum Wrocławia, a biegaczom na wybranych punktach trasy towarzyszyła muzyka klasyczna.

Zwyciężył Kenijczyk Dominic Mailu Musyimi z czasem 01:03:04, a najlepszy wśród Polaków Marcin Chabowski dobiegł trzeci z czasem 01:03:09. Wśród kobiet najlepsza była Białorusinka Maryna Damantsevich (01:13:13), moja faworytka Iwona Lewandowska była druga (01:14:07).

Ja od początku planowałem biec treningowo. Doszedłem do wniosku,, że po dłuższej przerwie spowodowanej kontuzją, ściganie się nie ma większego sensu. Biegłem na 1:30, ostatecznie metę przekroczyłem z czasem 1:29:26, a zatem zgodnie z planem.

Od kilku osób słyszałem, że wrocławski nocny półmaraton jest biegiem o niezwykłej atmosferze. W pełni się pod tym pospisuję. Trasa biegu jest ciekawa, wije się wrocławskimi uliczkami i mostami, a miasto nocą prezentuje się wspaniale. Całość dopełnia żywiołowy doping mieszkańców. Kto jeszcze nie biegł we Wrocławiu, to gorąco zachęcam, warto tam wystartować.

Co do organizacji imprezy, to mam pewne ale… Po ukończeniu biegu miałem spore trudności z powrotem do hotelu. Stadion Olimpijski położony jest kilka kilometrów od śródmieścia i zwyczajnie nie miałem jak wrócić po zawodach do hotelu. Nie kursowały tramwaje i autobusy, nie było komunikacji zastępczej, nie mogłem dodzwonić się po taksówkę, więc dużą część drogi powrotnej musiałem pokonać pieszo. Warto aby organizatorzy podczas kolejnych edycji imprezy zadbali o lepszy transport dla uczestników.


A co się tyczy samego Wrocławia, to piękne miasto. Ostatni raz byłem tam ponad 10 lat temu. Zapamiętałem Wrocław jako jeden wielki plac budowy. Tymczasem teraz to wymuskana, zadbana, tętniąca życiem stolica Dolnego Śląska. Turystom i mieszkańcom Wrocław oferuje wiele atrakcji, szczególnie w tym roku w ramach Europejskiej Stolicy Kultury. Warto tu przyjechać i skorzystać z tej bogatej propozycji.  





czwartek, 16 czerwca 2016

Czas wracać

Po blisko dwóch miesiącach przerwy w bieganiu - wróciłem. Początkowo nieśmiało truchtałem w Parku Skaryszewskim, później wystartowałem w Biegnij Warszawo Nocą, gdzie byłem zającem dla koleżanki startującej na czas poniżej 44:00 min. Ostatecznie utwierdziłem się w przekonaniu, że z moją nogą wszystko dobrze w ostatni weekend w Ryni, gdzie uczestniczyłem w dwudniowym spotkaniu biegowym Allianz Running Team. W sobotę rano biegaliśmy dwuminutówki, popołudniu przeprowadziliśmy trening obwodowy, a w niedzielny poranek – długie wybieganie 25 km. Noga nie bolała, pomimo, że treningi były dość intensywne.

W okresie, kiedy byłem wyłączony z biegania starałem się utrzymywać aktywność fizyczną – jeździłem rowerem do pracy, chodziłem na basen. Mimo to przytyłem ok. 3 kg, do tego spadła moja wydolność. Zauważyłem to podczas pierwszych treningów biegowych po przerwie. Czułem się dość ociężały, brakowało mi lekkości i dynamiki, które towarzyszyły mi chociażby podczas treningów przygotowawczych do maratonu w Rotterdamie. Jednak powoli, z treningu na trening, dawna forma wraca.

Mimo, że noga nie boli, staram się zapobiec powrotowi kontuzji. Przykładam większą wagę do rozciągania, dodatkowo roluje nogi na wałku rehabilitacyjnym kilka razy w tygodniu.

W najbliższą sobotę startuję w 4. PKO Nocnym Wrocław Półmaratonie. Pobiegnę raczej na luzie, choć, jeśli będę się dobrze czuł, to postaram się pocisnąć. Docelowo przygotowuję się do BMW Półmaratnu Praskiego, gdzie chciałbym powalczyć o życiówkę. Póki co trzeba trenować i wrócić do dobrej formy. 

Do zobaczenia we Wrocławiu :)


niedziela, 22 maja 2016

Nieszczęsne więzadło

Minął już ponad miesiąc od maratonu w Rotterdamie, a ja ciągle walczę z kontuzją lewej łydki. Jeszcze przed maratonem zaczęło coś się dziać z moją lewą nogą. Podczas biegania odczuwałem nieprzyjemny ból od połowy łydki, aż do stawu skokowego. Nie był to ból silny, taki, który wykluczałby mnie z treningów, pojawiał się na początku biegania i ustępował wraz z rozgrzaniem mięśni. Chłodziłem bolące miejsce i smarowałem maścią przeciwbólową, co przynosiło czasową ulgę. Przed samym maratonem przykleiłem na zewnętrzną część łydki plaster przeciwbólowy. Sądzę, że ten zabieg, jak i silna adrenalina przed maratonem, spowodowały, że podczas biegu praktycznie nie odczuwałem żadnych dolegliwości.

Niestety zaraz po maratonie uraz powrócił ze zdwojoną siłą. Każde truchtanie powodowało dyskomfort. Biegałem jednego dnia, potem robiłem dwa – trzy dni przerwy i znów wychodziłem na trening, bolało. Doszedłem do wniosku, że to błędne koło i trzeba je przerwać. Dalsze bieganie jedynie pogłębiało uraz. Poszedłem do ortopedy. Lekarz przeprowadził ze mną wywiad i dokładnie zbadał mi nogi. Postawił diagnozę, iż najprawdopodobniej mam zapalenie więzadła mięśnia strzałkowego, wywołane przeciążeniami. Stwierdził, że z uwagi na moje płaskostopie, mogę być szczególnie narażony na takie urazy. Dodatkowo lekarz zalecił wykonanie USG, aby wykluczyć możliwe mechaniczne zmiany w strukturze mięśni. Szczęśliwie USG nic nie wykazało. Podczas kolejnej wizyty lekarz skierował mnie do fizjoterapeuty na ćwiczenia, dzięki którym z jednej strony mam rozmasować i rozbić ponaciągane mięśnie (rolowanie), z drugiej zaś wzmocnić mięśnie stopy, strzałki i Achillesa (ćwiczenia z taśmą).

Ćwiczyłem już kilka razy i chyba zauważam pierwsze efekty – noga nie boli podczas wchodzenia po schodach, co wcześnie powodowało lekki dyskomfort. Póki co nie biegam i myślę, że jeszcze przez tydzień odpuszczę. Trochę mnie nosi i z zazdrością patrzę na innych biegaczy trenujących w parku, ale rozsądek bierze górę – muszę się wyleczyć na dobre. Póki co przerzuciłem się na rower. Liczę, że od czerwca wrócę do regularnych treningów, tym bardziej, że jestem zapisany na Nocny Wrocław Półmaraton, który odbędzie się 18 czerwca. Rekordu zapewne nie będzie, bo nie trenuję, ale chciałbym pobiec, chociażby treningowo.

czwartek, 14 kwietnia 2016

Rotterdam Marathon

Rotterdam Maraton już za mną. Pomimo walki, nie udało mi się zrealizować planu i złamać trzech godzin, zabrakło niewiele, bo raptem 30 sek. Na metę wbiegłem z czasem 3:00:29, na pocieszenie zrobiłem życiówkę, ukończyłem zawody o 12 sek. szybciej niż w ubiegłorocznym Orlen Warsaw Marathon.

Czy ten bieg to porażka? Nie ukrywam, że nie jestem zadowolony, jednak nie rozpatruję tego jako porażki, lecz jako kolejne biegowe doświadczenie, z którego powinienem wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Ale zacznijmy od początku. Plan treningowy wykonałem zgodnie z założeniami. Był obóz biegowy w Międzyzdrojach, były długie wbiegania po 30 km, w lutym i w marcu biegałem do pracy, dzięki czemu zwiększyłem kilometraż do ok. 100 km tygodniowo. Biegałem dużo siły biegowej, sporo interwałów, robiłem dużo sprawności. Nie biegałem biegów ciągłych, często stosowanych w treningu maratońskim. Być może podczas kolejnych przygotowań  warto włączyć ten element do treningu, muszę to skonsultować z Trenerem.

Mentalnie też byłem w miarę przygotowany. Po doświadczeniach gdyńskiego półmaratonu, gdzie zjadał mnie stres, tym razem starałem się opanować emocje i podszedłem do maratonu w miarę spokojnie. Oczywiście stres był, jednak nie paraliżujący.

Nie mogę również narzekać na trasę, ani na pogodę podczas biegu. Trasa idealna, płaska, wzdłuż niej tysiące kibiców dopingujących biegaczy. Pogoda była także bez zarzutu – słońce, lekki wiatr, temperatura ok. 15°C.

Gdy analizuję przebieg maratonu widać dokładnie, że do 35 km biegłem mniej więcej w tempie 4,12, w miarę spokojnie i lekko. Kryzys pojawił się na 35 km, dopadła mnie niemoc, nogi zrobiły się jak z kamienia i moje tempo spadło do 4,24. Nie udało mi się przezwyciężyć kryzysu i przyspieszyć, dopiero na ostatnim kilometrze biegłem szybciej, osiągając tempo 4,06. Niestety, było już za późno. Wpadłem na metę zmęczony, widząc zegar wskazujący 3 godziny i coś tam… Ech, nie tak miało być L

Czułem się mocno wyczerpany, bolały mnie nogi, chciało mi się pić. Dostałem medal, napój i zrezygnowany poszedłem odebrać plecak z depozytu. W głowie pojawiła się myśl: „nigdy więcej maratonu”. Jednak nie na długo, tego samego dnia, pomimo tego, że nie mogłem chodzić, siadać, wstawać, byłem cały obolały, podjąłem decyzję, że w tym roku, jesienią raz jeszcze zmierzę się z maratonem i powalczę o dwójkę z przodu J


Maratończykom gorąco polecam Rotterdam. Przez jeden weekend w roku miasto żyje bieganiem, mieszkańcy nie narzekają tak jak w Polsce, a czerpią z maratonu przyjemność i satysfakcję. Niezwykle żywiołowo dopingują biegaczy na trasie. Kilka razy zupełnie nieznane mi osoby wykrzykiwały moje imię zapisane na numerze startowym, co było bardzo miłe i zaskakujące. Trasa, tak jak wspominałem jest płaska, ale dość zróżnicowana – start zlokalizowany jest w centrum miasta, przy ratuszu, dalej biegnie się przez kolejne dzielnice Rotterdamu, tereny portowe, parki, a następnie wraca się do centrum, znów w okolice ratusza, gdzie znajduje się meta. Lubię biegać za granicą i wszystkich do tego zachęcam. 

A poniżej ja na Expo, wskazuję palcem swoje imię i nazwisko na liście uczestników maratonu:


wtorek, 22 marca 2016

PZU Gdynia Półmaraton

W minioną niedzielę brałem udział w organizowanym po raz pierwszy PZU Gdynia Półmaraton. Plany miałem ambitne, liczyłem, że uda mi się złamać 1:21, pojawiła się też myśl zaatakowania 1:20, wszystko jednak spaliło na panewce. Na metę dobiegłem z czasem 1:25:07, a zatem zdecydowanie poniżej moich możliwości i oczekiwań.

Co się stało, co zawiodło, przecież mocno trenuję, więc powinienem być mięśniowo i fizycznie dobrze przygotowany do biegu. Sądzę, że przede wszystkim zawiodła głowa. Wydaje się to irracjonalne, ale dość mocno denerwowałem się przed tymi zawodami. W nocy nie mogłem spać, przewracałem się z boku na bok leżąc w hotelowym łóżku. Nie opuszczała mnie myśl o porannym starcie. Do tego mocno doskwierała mi przypadłość, o której nie będę szerzej pisał, a która często towarzyszy nam w stresujących sytuacjach… Chodziłem do toalety wielokrotnie. Rano, gdy wstałem z łóżka, nie czułem się wypoczęty. W przekonaniu, że nie jestem w dobrej formie utwierdziła mnie rozgrzewka, którą wykonywałem tak trochę na pół gwizdka. Z takim nastawieniem trudno o efektywną walkę na półmaratonie.

Ponadto trasa gdyńskiego półmaratonu nie należała do najłatwiejszych, o czym jednak wiedziałem wcześniej. Sporo przewyższeń, niestrome, ale długie podbiegi (ul. Świętojańska), do pokonania kilka wiaduktów. Pogoda także nie było sprzyjająca, odczuwalna temperatura w okolicach 3°C, do tego silne podmuchy wiatru utrudniające bieganie.

To wszystko złożyło się na dość mizerny wynik. Trudno, nie zawsze będą życiówki i dobre rezultaty. Dla mnie ważne jest, że przetarłem się przed kwietniowym maratonem w Rotterdamie, poza tym podczas biegu nie czułem żadnego dyskomfortu ze strony stawu skokowego i Achillesa, z którymi borykałem się jeszcze nie tak dawno.

Wnioski, jakie nasunęły mi się po biegu, to przede wszystkim pozytywne nastawienie przed zawodami. Zdaję sobie sprawę, że z fizjologią nie wygram, organizm będzie się bronił przed dużym wysiłkiem, mimo to, muszę sobie tłumaczyć, że jestem dobrze przygotowany do startu i wszystko się uda. A nawet jeśli nie, to świat się nie kończy na jednych zawodach i będą kolejne.  

Co do organizacji gdyńskiego półmaratonu, to nie większych zastrzeżeń. Pakiet odebrałem w Gdynia Arena szybko i sprawnie. W skład pakietu wchodził poręczny plecak, numer startowy, napój energetyczny, a na mecie każdy biegacz otrzymywał ładny medal i recovery bag z wodą, jabłkiem i posiłkiem regeneracyjnym. Miasteczko biegowe, start, meta były dobrze zorganizowane. Bez kolejek i przeciskania się dotarłem na linię startu. Jedyny mankament to punkty nawadniania, były tylko trzy. W mojej opinii to za mało, jestem zdania, że punkt z piciem powinien być zlokalizowany co 5 km.

PZU Gdynia Półmaraton był moim pierwszym startem w tym roku, a jednocześnie przetarciem przed Rotterdamem. Do maratonu pozostało nieco ponad dwa i pól tygodnia. Czeka mnie jeszcze kilka mocniejszych treningów, potem odpoczynek i start w maratonie w królestwie tulipanów i wiatraków.

A poniżej – moje ostatnie susy przed metą gdyńskiego półmaratonu: