czwartek, 1 września 2016

BMW Półmaraton Praski i inne ciekawostki

W ostatnią niedzielę biegłem w BMW Półmaratonie Praskim. Była to już trzecia edycja biegu. Startowałem również w dwóch poprzednich. Od kilku lat mieszkam na Saskiej Kępie, jestem silnie związany z tą częścią Warszawy, więc nie ma się co dziwić, że BMW jest już stałym punktem w moim biegowym kalendarzu. Dodatkowo bieg ten idealnie wpisuje się w przygotowania do jesiennego maratonu.

Lubię ten półmaraton za świetną, miłą dla oka oprawę, za doskonałą organizację, za to, że mam okazję pobiegać po okolicy która jest mi bliska na co dzień. Każdy biegacz ma swoje typy, zawody z którymi w jakiś sposób jest związany. Dla mnie to BMW i Biegnij Warszawo.

Początkowo sądziłem, że niedzielny półmaraton będzie dobrym sprawdzianem przed wrześniowym maratonem. Po głowie chodziła mi myśl, żeby pobiec życiówkę, czyli poniżej 1:21:36… Niestety pogoda, ale też słabsza forma niż w zeszłym roku, pokrzyżowały moje plany. W niedzielę po prostu żar lał się z nieba i pomimo, że półmaraton wystartował wcześnie, bo o 8:30 rano, niewiele dało się zrobić. Podczas pierwszych kilometrów temperatura była jeszcze znośna, później słupek rtęci mocno poszedł w górę przekraczając 30°C. Żeby pobiec poniżej 1:21:30 musiałem trzymać tempo w okolicach 3:50/km. Mniej więcej na 5 km odpuściłem i zbliżyłem się do 4:00/km. Na ostatnich kilometrach spadłem na 4:10/km. Ostatecznie metę przekroczyłem z czasem 01:25:59. Wynik poniżej moich oczekiwań, ale przy takiej temperaturze trudno było o lepszy rezultat. Dodatkowo traktowałem ten bieg jako przedmaratoński trening – przed startem przebiegłem 5km, rozgrzałem się dobrze, a po zawodach roztruchtałem dodatkowe 4 km. W sumie wyszła porządna 30tka.

Indywidualnie nie udało mi się wybiegać dobrego rezultatu, jednak zespołowo, jako Allianz Running Team poszło nam całkiem nieźle. Zajęliśmy pierwsze miejsce w kat. firm i trzecie w kat. drużynowej. Bardzo cieszy mnie to podwójne podium :)


BMW przygotowane było bardzo dobrze. Przy takim upale liczyła się przede wszystkim woda. Było chyba sześć punktów nawadniania, wolontariusze polewali biegaczy na trasie, do tego rozstawiono kilka kurtyn wodnych. Wody było tak dużo, że na ostatnich kilometrach miałem w butach kałużę. Miasteczko biegowe zlokalizowano w Parku Skaryszewskim, gdzie w cieniu drzew można było odetchnąć po starcie. Trasa biegu przyjemna, wiodła przez Kamionek, Grochów, Saską Kępę, Gocław, Wał Miedzeszyński i  Starą Pragę.

W przyszłym roku pewnie ponownie stanę na starcie BMW Półmaratonu Praskiego, liczę, że kolejnym razem rezultat będzie lepszy.

Co poza tym słychać w temacie biegania? W tym roku mało startuję, bardziej skupiam się na treningach i przygotowaniu do jesiennego maratonu w Berlinie. Mój cel to złamać 3 godz, niezmienne wyzwanie… Pod koniec lipca biegłem w 26. Biegu Powstania Warszawskiego. Wynik 39:45 nie powala. W międzyczasie byłem także w Dreźnie. To miasto naznaczone przez historię, trochę jak Warszawa. Kiedyś będące perłą europejskiego baroku, w lutym 1945r zostało niemalże zrównane z ziemią na skutek alianckich nalotów. Po wojnie miasto podniosło się z ruin jak feniks z popiołów i z roku na rok pięknieje. Drezno oferuje bardzo dobre warunki do biegania. Przede wszystkim można biegać wzdłuż Łaby, polecam także park Grosser Garten zlokalizowany obok drezdeńskiego zoo. Co roku w październiku organizowany jest drezdeński maraton i półmaraton. A jeśli ktoś ma ochotę wyskoczyć poza miasto, to polecam piesze wycieczki po Parku Narodowym Saskiej Szwajcarii. Piękne, zielone miejsce. A to kilka zdjęć z Drezna i okolic:






wtorek, 21 czerwca 2016

4. PKO Nocny Wrocław Półmaraton

W minioną sobotę wystartowałem w 4. PKO Nocnym Wrocław Półmaratonie. Udział w tym biegu zaplanowałem już dawno, a pakiet startowy zdobyłem „rzutem na taśmę” podczas dodatkowej rejestracji uczestników.

Do Wrocławia przyjechałem w sobotę w południe. Z dworca od razu udałem się po pakiet startowy do biura zawodów, które mieściło się na terenie Stadionu Olimpijskiego. Tam też zlokalizowany były start i meta. Po odebraniu pakietu wróciłem do centrum miasta, zameldowałem się w hotelu, skąd udałem się na obiad i krótkie zwiedzanie Wrocławia. Do hotelu wróciłem późnym popołudniem. Akurat nad miastem zaczęły gromadzić się burzowe chmury, chwilę późnej lunęło. Pełen obaw, że będę musiał biec w strugach deszczu, położyłem się do łóżka na dłuższą drzemkę. Gdy obudziłem się przed 20.00 za oknem panował przyjemny wieczór, było rześko i bezchmurnie. Wyszykowałem się na bieg i tramwajem pojechałem na start półmaratonu. Po drodze nie obyło się bez przygód – jakieś dwa kilometry przed Stadionem Olimpijskim tory tramwajowe zostały zablokowane przez interweniującą straż pożarną, więc na start musiałem dojść pieszo, przy okazji po drodze zrobiłem rozgrzewkę.

Półmaraton wystartował punktualnie o 22.00. W biegu wzięło udział blisko 9,5 tyś. uczestników. Trasa biegu prowadziła ulicami centrum Wrocławia, a biegaczom na wybranych punktach trasy towarzyszyła muzyka klasyczna.

Zwyciężył Kenijczyk Dominic Mailu Musyimi z czasem 01:03:04, a najlepszy wśród Polaków Marcin Chabowski dobiegł trzeci z czasem 01:03:09. Wśród kobiet najlepsza była Białorusinka Maryna Damantsevich (01:13:13), moja faworytka Iwona Lewandowska była druga (01:14:07).

Ja od początku planowałem biec treningowo. Doszedłem do wniosku,, że po dłuższej przerwie spowodowanej kontuzją, ściganie się nie ma większego sensu. Biegłem na 1:30, ostatecznie metę przekroczyłem z czasem 1:29:26, a zatem zgodnie z planem.

Od kilku osób słyszałem, że wrocławski nocny półmaraton jest biegiem o niezwykłej atmosferze. W pełni się pod tym pospisuję. Trasa biegu jest ciekawa, wije się wrocławskimi uliczkami i mostami, a miasto nocą prezentuje się wspaniale. Całość dopełnia żywiołowy doping mieszkańców. Kto jeszcze nie biegł we Wrocławiu, to gorąco zachęcam, warto tam wystartować.

Co do organizacji imprezy, to mam pewne ale… Po ukończeniu biegu miałem spore trudności z powrotem do hotelu. Stadion Olimpijski położony jest kilka kilometrów od śródmieścia i zwyczajnie nie miałem jak wrócić po zawodach do hotelu. Nie kursowały tramwaje i autobusy, nie było komunikacji zastępczej, nie mogłem dodzwonić się po taksówkę, więc dużą część drogi powrotnej musiałem pokonać pieszo. Warto aby organizatorzy podczas kolejnych edycji imprezy zadbali o lepszy transport dla uczestników.


A co się tyczy samego Wrocławia, to piękne miasto. Ostatni raz byłem tam ponad 10 lat temu. Zapamiętałem Wrocław jako jeden wielki plac budowy. Tymczasem teraz to wymuskana, zadbana, tętniąca życiem stolica Dolnego Śląska. Turystom i mieszkańcom Wrocław oferuje wiele atrakcji, szczególnie w tym roku w ramach Europejskiej Stolicy Kultury. Warto tu przyjechać i skorzystać z tej bogatej propozycji.  





czwartek, 16 czerwca 2016

Czas wracać

Po blisko dwóch miesiącach przerwy w bieganiu - wróciłem. Początkowo nieśmiało truchtałem w Parku Skaryszewskim, później wystartowałem w Biegnij Warszawo Nocą, gdzie byłem zającem dla koleżanki startującej na czas poniżej 44:00 min. Ostatecznie utwierdziłem się w przekonaniu, że z moją nogą wszystko dobrze w ostatni weekend w Ryni, gdzie uczestniczyłem w dwudniowym spotkaniu biegowym Allianz Running Team. W sobotę rano biegaliśmy dwuminutówki, popołudniu przeprowadziliśmy trening obwodowy, a w niedzielny poranek – długie wybieganie 25 km. Noga nie bolała, pomimo, że treningi były dość intensywne.

W okresie, kiedy byłem wyłączony z biegania starałem się utrzymywać aktywność fizyczną – jeździłem rowerem do pracy, chodziłem na basen. Mimo to przytyłem ok. 3 kg, do tego spadła moja wydolność. Zauważyłem to podczas pierwszych treningów biegowych po przerwie. Czułem się dość ociężały, brakowało mi lekkości i dynamiki, które towarzyszyły mi chociażby podczas treningów przygotowawczych do maratonu w Rotterdamie. Jednak powoli, z treningu na trening, dawna forma wraca.

Mimo, że noga nie boli, staram się zapobiec powrotowi kontuzji. Przykładam większą wagę do rozciągania, dodatkowo roluje nogi na wałku rehabilitacyjnym kilka razy w tygodniu.

W najbliższą sobotę startuję w 4. PKO Nocnym Wrocław Półmaratonie. Pobiegnę raczej na luzie, choć, jeśli będę się dobrze czuł, to postaram się pocisnąć. Docelowo przygotowuję się do BMW Półmaratnu Praskiego, gdzie chciałbym powalczyć o życiówkę. Póki co trzeba trenować i wrócić do dobrej formy. 

Do zobaczenia we Wrocławiu :)


niedziela, 22 maja 2016

Nieszczęsne więzadło

Minął już ponad miesiąc od maratonu w Rotterdamie, a ja ciągle walczę z kontuzją lewej łydki. Jeszcze przed maratonem zaczęło coś się dziać z moją lewą nogą. Podczas biegania odczuwałem nieprzyjemny ból od połowy łydki, aż do stawu skokowego. Nie był to ból silny, taki, który wykluczałby mnie z treningów, pojawiał się na początku biegania i ustępował wraz z rozgrzaniem mięśni. Chłodziłem bolące miejsce i smarowałem maścią przeciwbólową, co przynosiło czasową ulgę. Przed samym maratonem przykleiłem na zewnętrzną część łydki plaster przeciwbólowy. Sądzę, że ten zabieg, jak i silna adrenalina przed maratonem, spowodowały, że podczas biegu praktycznie nie odczuwałem żadnych dolegliwości.

Niestety zaraz po maratonie uraz powrócił ze zdwojoną siłą. Każde truchtanie powodowało dyskomfort. Biegałem jednego dnia, potem robiłem dwa – trzy dni przerwy i znów wychodziłem na trening, bolało. Doszedłem do wniosku, że to błędne koło i trzeba je przerwać. Dalsze bieganie jedynie pogłębiało uraz. Poszedłem do ortopedy. Lekarz przeprowadził ze mną wywiad i dokładnie zbadał mi nogi. Postawił diagnozę, iż najprawdopodobniej mam zapalenie więzadła mięśnia strzałkowego, wywołane przeciążeniami. Stwierdził, że z uwagi na moje płaskostopie, mogę być szczególnie narażony na takie urazy. Dodatkowo lekarz zalecił wykonanie USG, aby wykluczyć możliwe mechaniczne zmiany w strukturze mięśni. Szczęśliwie USG nic nie wykazało. Podczas kolejnej wizyty lekarz skierował mnie do fizjoterapeuty na ćwiczenia, dzięki którym z jednej strony mam rozmasować i rozbić ponaciągane mięśnie (rolowanie), z drugiej zaś wzmocnić mięśnie stopy, strzałki i Achillesa (ćwiczenia z taśmą).

Ćwiczyłem już kilka razy i chyba zauważam pierwsze efekty – noga nie boli podczas wchodzenia po schodach, co wcześnie powodowało lekki dyskomfort. Póki co nie biegam i myślę, że jeszcze przez tydzień odpuszczę. Trochę mnie nosi i z zazdrością patrzę na innych biegaczy trenujących w parku, ale rozsądek bierze górę – muszę się wyleczyć na dobre. Póki co przerzuciłem się na rower. Liczę, że od czerwca wrócę do regularnych treningów, tym bardziej, że jestem zapisany na Nocny Wrocław Półmaraton, który odbędzie się 18 czerwca. Rekordu zapewne nie będzie, bo nie trenuję, ale chciałbym pobiec, chociażby treningowo.

czwartek, 14 kwietnia 2016

Rotterdam Marathon

Rotterdam Maraton już za mną. Pomimo walki, nie udało mi się zrealizować planu i złamać trzech godzin, zabrakło niewiele, bo raptem 30 sek. Na metę wbiegłem z czasem 3:00:29, na pocieszenie zrobiłem życiówkę, ukończyłem zawody o 12 sek. szybciej niż w ubiegłorocznym Orlen Warsaw Marathon.

Czy ten bieg to porażka? Nie ukrywam, że nie jestem zadowolony, jednak nie rozpatruję tego jako porażki, lecz jako kolejne biegowe doświadczenie, z którego powinienem wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Ale zacznijmy od początku. Plan treningowy wykonałem zgodnie z założeniami. Był obóz biegowy w Międzyzdrojach, były długie wbiegania po 30 km, w lutym i w marcu biegałem do pracy, dzięki czemu zwiększyłem kilometraż do ok. 100 km tygodniowo. Biegałem dużo siły biegowej, sporo interwałów, robiłem dużo sprawności. Nie biegałem biegów ciągłych, często stosowanych w treningu maratońskim. Być może podczas kolejnych przygotowań  warto włączyć ten element do treningu, muszę to skonsultować z Trenerem.

Mentalnie też byłem w miarę przygotowany. Po doświadczeniach gdyńskiego półmaratonu, gdzie zjadał mnie stres, tym razem starałem się opanować emocje i podszedłem do maratonu w miarę spokojnie. Oczywiście stres był, jednak nie paraliżujący.

Nie mogę również narzekać na trasę, ani na pogodę podczas biegu. Trasa idealna, płaska, wzdłuż niej tysiące kibiców dopingujących biegaczy. Pogoda była także bez zarzutu – słońce, lekki wiatr, temperatura ok. 15°C.

Gdy analizuję przebieg maratonu widać dokładnie, że do 35 km biegłem mniej więcej w tempie 4,12, w miarę spokojnie i lekko. Kryzys pojawił się na 35 km, dopadła mnie niemoc, nogi zrobiły się jak z kamienia i moje tempo spadło do 4,24. Nie udało mi się przezwyciężyć kryzysu i przyspieszyć, dopiero na ostatnim kilometrze biegłem szybciej, osiągając tempo 4,06. Niestety, było już za późno. Wpadłem na metę zmęczony, widząc zegar wskazujący 3 godziny i coś tam… Ech, nie tak miało być L

Czułem się mocno wyczerpany, bolały mnie nogi, chciało mi się pić. Dostałem medal, napój i zrezygnowany poszedłem odebrać plecak z depozytu. W głowie pojawiła się myśl: „nigdy więcej maratonu”. Jednak nie na długo, tego samego dnia, pomimo tego, że nie mogłem chodzić, siadać, wstawać, byłem cały obolały, podjąłem decyzję, że w tym roku, jesienią raz jeszcze zmierzę się z maratonem i powalczę o dwójkę z przodu J


Maratończykom gorąco polecam Rotterdam. Przez jeden weekend w roku miasto żyje bieganiem, mieszkańcy nie narzekają tak jak w Polsce, a czerpią z maratonu przyjemność i satysfakcję. Niezwykle żywiołowo dopingują biegaczy na trasie. Kilka razy zupełnie nieznane mi osoby wykrzykiwały moje imię zapisane na numerze startowym, co było bardzo miłe i zaskakujące. Trasa, tak jak wspominałem jest płaska, ale dość zróżnicowana – start zlokalizowany jest w centrum miasta, przy ratuszu, dalej biegnie się przez kolejne dzielnice Rotterdamu, tereny portowe, parki, a następnie wraca się do centrum, znów w okolice ratusza, gdzie znajduje się meta. Lubię biegać za granicą i wszystkich do tego zachęcam. 

A poniżej ja na Expo, wskazuję palcem swoje imię i nazwisko na liście uczestników maratonu:


wtorek, 22 marca 2016

PZU Gdynia Półmaraton

W minioną niedzielę brałem udział w organizowanym po raz pierwszy PZU Gdynia Półmaraton. Plany miałem ambitne, liczyłem, że uda mi się złamać 1:21, pojawiła się też myśl zaatakowania 1:20, wszystko jednak spaliło na panewce. Na metę dobiegłem z czasem 1:25:07, a zatem zdecydowanie poniżej moich możliwości i oczekiwań.

Co się stało, co zawiodło, przecież mocno trenuję, więc powinienem być mięśniowo i fizycznie dobrze przygotowany do biegu. Sądzę, że przede wszystkim zawiodła głowa. Wydaje się to irracjonalne, ale dość mocno denerwowałem się przed tymi zawodami. W nocy nie mogłem spać, przewracałem się z boku na bok leżąc w hotelowym łóżku. Nie opuszczała mnie myśl o porannym starcie. Do tego mocno doskwierała mi przypadłość, o której nie będę szerzej pisał, a która często towarzyszy nam w stresujących sytuacjach… Chodziłem do toalety wielokrotnie. Rano, gdy wstałem z łóżka, nie czułem się wypoczęty. W przekonaniu, że nie jestem w dobrej formie utwierdziła mnie rozgrzewka, którą wykonywałem tak trochę na pół gwizdka. Z takim nastawieniem trudno o efektywną walkę na półmaratonie.

Ponadto trasa gdyńskiego półmaratonu nie należała do najłatwiejszych, o czym jednak wiedziałem wcześniej. Sporo przewyższeń, niestrome, ale długie podbiegi (ul. Świętojańska), do pokonania kilka wiaduktów. Pogoda także nie było sprzyjająca, odczuwalna temperatura w okolicach 3°C, do tego silne podmuchy wiatru utrudniające bieganie.

To wszystko złożyło się na dość mizerny wynik. Trudno, nie zawsze będą życiówki i dobre rezultaty. Dla mnie ważne jest, że przetarłem się przed kwietniowym maratonem w Rotterdamie, poza tym podczas biegu nie czułem żadnego dyskomfortu ze strony stawu skokowego i Achillesa, z którymi borykałem się jeszcze nie tak dawno.

Wnioski, jakie nasunęły mi się po biegu, to przede wszystkim pozytywne nastawienie przed zawodami. Zdaję sobie sprawę, że z fizjologią nie wygram, organizm będzie się bronił przed dużym wysiłkiem, mimo to, muszę sobie tłumaczyć, że jestem dobrze przygotowany do startu i wszystko się uda. A nawet jeśli nie, to świat się nie kończy na jednych zawodach i będą kolejne.  

Co do organizacji gdyńskiego półmaratonu, to nie większych zastrzeżeń. Pakiet odebrałem w Gdynia Arena szybko i sprawnie. W skład pakietu wchodził poręczny plecak, numer startowy, napój energetyczny, a na mecie każdy biegacz otrzymywał ładny medal i recovery bag z wodą, jabłkiem i posiłkiem regeneracyjnym. Miasteczko biegowe, start, meta były dobrze zorganizowane. Bez kolejek i przeciskania się dotarłem na linię startu. Jedyny mankament to punkty nawadniania, były tylko trzy. W mojej opinii to za mało, jestem zdania, że punkt z piciem powinien być zlokalizowany co 5 km.

PZU Gdynia Półmaraton był moim pierwszym startem w tym roku, a jednocześnie przetarciem przed Rotterdamem. Do maratonu pozostało nieco ponad dwa i pól tygodnia. Czeka mnie jeszcze kilka mocniejszych treningów, potem odpoczynek i start w maratonie w królestwie tulipanów i wiatraków.

A poniżej – moje ostatnie susy przed metą gdyńskiego półmaratonu:


środa, 16 marca 2016

Uciec kontuzji

Od pewnego czasu goniła mnie kontuzja. Goniła, goniła, była już blisko, ale ostatecznie mnie nie dopadła, przynajmniej mam taką nadzieję. Ale po kolei.

Jakiś czas temu, wracając biegowo z pracy, musiałem gwałtownie zatrzymać się przed przejściem dla pieszych, gdyż z impetem wjechał na nie samochód, którego kierowca zupełnie nie zwracał uwagi na przechodniów. Niefortunnie wykręciłem prawą stopę i poczułem przeszywający ból w stawie skokowym. Chyba coś tam sobie naderwałem. Stopa bolała mnie przez kilka dni, smarowałem ją maścią przeciwzapalną. Ból nie był bardzo dokuczliwy, więc kontynuowałem treningi.

Sytuacja pogorszyła się w trakcie obozu w Międzyzdrojach. Na skutek intensywnych treningów, pod koniec wyjazdu ból stał się coraz bardziej dokuczliwy. Na domiar złego odezwał się prawy Achilles. Noga napuchła, a ścięgno podczas ruchu wydawało charakterystyczny skrzeczący dźwięk. Szczerze powiedziawszy byłem nieźle przestraszony, bałem się, że rozwinie się z tego coś poważnego i diabli wezmą dotychczasowe przygotowania do maratonu. Dzięki uprzejmości trenerów kilka razu skorzystałem z terapii polem magnetycznym, do tego po każdym treningu moczyłem nogi w morzu – taka naturalna krioterapia. Dodatkowo nadal smarowałem bolące miejsca maścią przeciwzapalną.

Po powrocie z obozu nie biegałem przez kilka dni. Tak się złożyło, że złapałem lekkie przeziębienie, więc i tak nie mógłbym biegać. Po czterodniowej przerwie wyszedłem na lekki trening, staw skokowy i Achilles bolały nadal. Coraz bardziej się niepokoiłem. Na kolejne dwa dni odpuściłem bieganie, nogi codziennie moczyłem w roztworze soli iwonickiej. Dodatkowo zmieniłem buty. Po dwóch dniach wyszedłem na trening, było dużo lepiej, nic nie bolało. Mimo to czułem się niepewnie i biegałem bardzo ostrożnie. Podczas kolejnych treningów też nic się nie działo. Kamień spadł mi z serca, uspokoiłem się. W minioną niedzielę w ramach maratońskich przygotowań zrobiłem ponad 30 km, z tego kilka ostatnich w tempie maratońskim, wszystko było ok.

A zatem co się stało? Myślę, że źródłem kontuzji był uraz jakiego doznałem podczas gwałtownego zatrzymania się przed przejściem dla pieszych, nadwyrężyłem lub naciągnąłem któryś mięsień czy ścięgno. Zbagatelizowałem to. Już wtedy powinienem zrobić przerwę i zastosować kąpiele solankowe. Na skutek intensywnych treningów w Międzyzdrojach rozwinął się stan zapalny. Sądzę, że kolejną przyczyną kontuzji mogły być stare buty. W moich Nikeach zrobiłem blisko 1200 km, siadła w nich amortyzacja. Buty nie absorbowały już tak dobrze wstrząsów, które przenosiły się na stopę. Dlatego też sytuacja poprawiła się, gdy założyłem nową parę. I ostatnia sprawa: regeneracja. Dlatego tak ważne po intensywnych treningach są odpoczynek, solanki, basen i inne formy regeneracji.

Wygląda na to, że udało mi się uciec kontuzji. Jednak cała ta sytuacja nauczyła mnie jak bardzo trzeba uważać i nie bagatelizować nawet drobnych urazów.

W najbliższą niedzielę startuję w PZU Gdynia Półmaraton. To będą moje pierwsze zawody w tym sezonie, a jednocześnie ważny sprawdzian przed Maratonem w Rotterdamie. Będę próbował złamać 1:21. Trzymajcie mocno kciuki!

środa, 2 marca 2016

Zimowy obóz w Międzyzdrojach

Po blisko roku, po raz kolejny wziąłem udział w obozie biegowym w Międzyzdrojach. Miasto to stało się dla mnie swoistą biegową Mekką, miejscem gdzie mocno pracuję nad formą a jednocześnie odpoczywam od pracy i tego wszystkiego co zostało w Warszawie.

Plan obozu był podobny jak w minionych latach. Każdy dzień zaczynaliśmy porannym spacerem po plaży, śniadanie, potem odpoczynek i pierwszy trening. Po treningu obiad, czas wolny a następnie drugi trening. Kiedy byliśmy już odpowiednio zmęczeni wracaliśmy na kolację, a wieczorem, przy kuflu piwa rozmawialiśmy, graliśmy w gry planszowe, integrowaliśmy się. Tak spędzony dzień to dla mnie wyjątkowo przyjemna rutyna.

Z odbytych treningów, szczególnie dwa zapadły mi w pamięci: czwartkowe minutówki 15 x 1 min, biegane w trzech seriach po pięć oraz sobotnie długie wybieganie do Gazoportu w Świnoujściu. Minutówki biegaliśmy mocno, ostatnie w tempie poniżej 3.20, zaś wycieczka biegowa do Gazoportu to była czysta przyjemność, spokojna praca tlenowa, przy słonecznej, aczkolwiek rześkiej pogodzie.

Niestety na skutek intensywnych treningów złapałem lekką kontuzję Achillesa, najprawdopodobniej jakiś rodzaj zapalenia. Ścięgno napuchło i przy chodzeniu dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk, który można określić jako skrzypienie. Od razu zastosowałem zimne okłady a także smarowałem kontuzjowane miejsce maścią przeciwbólową i przeciwzapalną. Dodatkowo dzięki uprzejmości trenerów korzystałem ze specjalnego urządzenia do leczenia kontuzji sportowych. Nogę umieszczałem w specjalnej tubie wytwarzającej pole magnetyczne, co przyspieszało gojenie. Dzięki tym wszystkim zabiegom udało mi się wyleczyć kontuzję w ciągu kilku dni i praktycznie nie odczuwam już żadnego dyskomfortu.


Na długo zapamiętam ten wyjazd. Bieganie było intensywne. Muszę przyznać, że wróciłem z obozu zmęczony i potrzebowałem kilku dni na odpoczynek. Liczę, że wybiegane kilometry i treningi przyniosą efekty podczas wiosennych startów. Jednak Międzyzdroje to nie tylko bieganie, choć właśnie tej dyscyplinie wszystko jest podporządkowane, ale także czas spędzony z przyjaciółmi, świetna atmosfera i miejsce w którym można odpocząć i oderwać się od codzienności. 

A poniżej leczenie kontuzji i nasza ekipa przed Gazoportem w Świnoujściu :)



niedziela, 14 lutego 2016

Bieganie do pracy

Biegacz amator nie ma łatwego życia. Jeśli chcę pobiec maraton poniżej 3 godzin, powinienem zwiększyć kilometraż do 90 – 100 km tygodniowo. Jak pogodzić to z pracą i codziennym życiem? To trudne, trzeba szukać jakiegoś kompromisowego rozwiązania. Z początkiem lutego zacząłem więc biegać do pracy. Z domu do pracy mam około 12,50 km, co w obie strony daje 25 km, a jeśli jeszcze dołożę do tego tzw. trening właściwy (najczęściej rytmy), który wykonuję w drodze powrotnej, to mam około 30 km. I tak dwa razy w tygodniu. Dzięki temu mam 60 km, zostaje jeszcze 40 km, które powinienem wybiegać na pozostałych trzech treningach. Z tym nie ma problemu. Bieganie do pracy pozwoliło mi zwiększyć objętość kilometrową, a jednocześnie zaoszczędzić czas, a także pieniądze, gdyż pokonuję trasę na nogach a nie samochodem. Sprytne J

Trasę z domu do pracy mam całkiem przyjemną. Biegnę Saską Kępą, Mostem Poniatowskiego, Powiślem, dalej Polami Mokotowskimi, ulicą Banacha, skręcam w Grójecką, następnie Bakalarska, Łopuszańska i już jestem w pracy. Cała trasa zajmuje mi ok. 1 godz 10 min. Wygląda to tak:


Jakie będą tego efekty? Przekonam się za niecałe dwa miesiące. Maraton w Rotterdamie zbliża się wielkimi krokami.

Z cyklu podróże. Właśnie wracam z Krakowa. Wyrwałem się z Warszawy na weekend. Wczoraj spacerowałem po Startym Mieście, a dziś zwiedzałem słynną Kopalnie Soli w Wieliczce. Przez blisko 3 godziny pokonałem kilkaset schodów i kilka kilometrów podziemnych korytarzy, poznając ciekawą historię kopalni i podziwiając solne rzeźby i wykopaliska.


Oczywiście nie obyło się bez porannego biegania. Wstałem po 7.00 i we mgle przebiegłem 14 km wzdłuż Wisły. Kraków ma całkiem niezłe warunki do biegania, trzeba będzie przyjechać tu kiedyś na jakieś zawody. 

poniedziałek, 8 lutego 2016

Weekend w COS Cetniewo

W zeszłorocznym Biegnij Warszawo męska ekipa Allianz Running Team zajęła pierwsze miejsce w klasyfikacji drużynowej. W nagrodę otrzymaliśmy od organizatora biegu voucher na weekendowy pobyt w jednym z ośrodków COS. Długo zastanawialiśmy się którą lokalizację wybrać, ostatecznie zdecydowaliśmy się na Ośrodek Przygotowań Olimpijski Cetniewo. Ośrodek znajduje się we Władysławowie, tuż przy plaży. Na 19ha zlokalizowane są różne obiekty sportowe, m.in. stadion lekkoatletyczny, boisko piłkarskie, boisko wielofunkcyjne, kryta pływalnia i inne. Tu naprawdę można poczuć sportowego ducha.

Z Warszawy wyruszyliśmy w piątek do południa i po ponad pięciu godzinach jazdy samochodem dotarliśmy na miejsce. Rozlokowaliśmy się w pokojach i ruszyliśmy na pierwszy trening. Zrobiliśmy 8 km rozbiegania, potem lekka rozgrzewka, a na koniec mocne minutówki. Ostatnie z nich biegaliśmy w tempie 3.15. Po treningu zaliczyliśmy jeszcze basen. 

Piątkowy trening był wprowadzeniem do sobotnich wyczynów. Zamierzaliśmy przebiec 30km. Po sobotnim śniadaniu poleżeliśmy w łóżkach przez półtorej godziny, żeby wszystko ładnie ułożyło się w brzuchach i o godz. 10.30 ruszyliśmy na długie wybieganie. Za trasę obraliśmy niebieski szlak prowadzący z Władysławowa do Jastrzębiej Góry. Nie obyło się bez przygód, gdyż po pierwszych kilometrach zgubiliśmy się. Szybko jednak wróciliśmy na szlak. Przez pierwsze 10 km trasa była bardziej spacerowa niż biegowa, kilka razy biegliśmy odcinkami plaży, wspinaliśmy się schodami na klif, trochę biegliśmy lasem. Na tym etapie średnie tempo oscylowało wokół 5.40, więc była to bardzo spokojna praca tlenowa. W takim tempie dobiegliśmy do słynnego kamienia w Jastrzębiej Górze, który wyznacza najbardziej wysunięty na północ punkt polskiej granicy. Stamtąd wróciliśmy wzdłuż drogi łączącej Jastrzębią Górę z Władysławowem. Ten odcinek biegłem już szybciej, w średnim tempie 5.05. Z Władysławowa pobiegliśmy w kierunku Półwyspu Helskiego. Na trzeciej dziesiątce mocno przyspieszyłem, ostatnie 3 km biegłem w tempie zbliżonym do 4.30. Dzięki takiemu rozłożeniu prędkości wyszedł mi idealny bieg z narastającą prędkością. Zmęczony, ale zadowolony dotarłem do ośrodka. Szybki prysznic, obiad i dwugodzinna drzemka. Po odpoczynku poszliśmy jeszcze na basen. O dziwo pływało mi się bardzo lekko, do tego spędziłem kwadrans w jacuzzi. Po tak intensywnym dniu sen zmorzył mnie szybko i krótko po 22.00 byłem już w łóżku. Zawsze gdy jestem nad Bałtykiem śpię rewelacyjnie. To pewnie efekt zmęczenia po treningu, ale z pewnością też świeżego, pełnego jodu powietrza.

W porównaniu z sobotnią 30tką, niedzielny trening to była pestka. Dzień był piękny, zrobiło się ciepło, świeciło słońce. Bałtyk w takiej zimowo – wiosennej scenerii wygląda niesamowicie.  Pobiegliśmy w kierunku Helu, zrobiliśmy 8 km rozbiegania, elementy, a na koniec rytmy 10x100m. Przebieżki robiliśmy w porcie we Władysławowie, wśród rybackich kutrów. Smacznym obiadem w stołówce Ośrodka zakończyliśmy nasz biegowy weekend.

Bardzo lubię takie wypady, szczególnie jeśli mogę je spędzić wśród przyjaciół z którymi nadaję na podobnych falach. Narzucamy sobie jakiś rygor, chcemy potrenować, wykorzystać czas na przygotowania do zaplanowanych biegów. Nikt z tym nie dyskutuje, nikt się nie wyłamuje. Dzięki takiej dyscyplinie i założeniom trenujemy efektywnie, dążymy do naszych celów, ale też znajdujemy czas na wieczorne pogaduchy przy piwie. Oby więcej takich wyjazdów.


COS Cetniewo zdecydowanie polecam. Ośrodek oferuje profesjonalne zaplecze sportowe, a po ciężkim treningu można pójść na pływalnie lub skorzystać z odnowy biologicznej. Pokoje są schludne, a jedzenie zdrowe i smaczne. Całość dopełnia piękne położenie nad Bałtykiem i malownicze szlaki i trasy w kierunku Helu lub Jastrzębiej Góry. 





niedziela, 31 stycznia 2016

Plany na 2016 rok

Wydawałoby się, że zima to okres w którym biegacze jak niedźwiedzie zapadają w sen zimowy. Nic bardziej mylnego. Zimowe miesiące, to okres intensywnych przygotowań do wiosennych startów. Stara biegowa zasada mówi, że ten kto przepracuje zimę, na wiosnę zbiera tego efekty w postaci nowych rekordów.

W tym roku postawiłem przed sobą dwa główne cele – pobiec maraton poniżej trzech godzin, a w półmaratonie złamać 1:20. Oba cele są w zasięgu moich możliwości. Zeszłoroczny Orlen Warsaw Marathon przebiegłem w czasie 03:00:40, a zatem do złamania trzech godzin pozostało 41 sekund. Jednakże mój apetyt jest trochę większy. Trener sugeruje, że powinienem zaatakować 2:50:00. Nie ma co ukrywać, to bardzo ambitny cel.  Zobaczymy jak ułożą się treningi. Maraton biegnę 10 kwietnia w Rotterdamie. Bieg ten niewątpliwie sprzyja biciu rekordów, trasa jest płaska, pogoda najczęściej odpowiednia, choć Rotterdam leży nad morzem, więc może trochę wiać. Dużym atutem jest też atmosfera biegu i mocny doping.

Na trzy tygodnie przed maratonem chcę wystartować w PZU Gdynia Półmaraton. Będzie to swoiste przetarcie przed królewskim dystansem. Moja życiówka w półmaratonie to 01:21:36, ustanowiłem ją w zeszłorocznym BMW Półmaratonie Praskim. W Gdyni raczej nie będę biegł na czas poniżej 1:20, biciu rekordów nie sprzyja trasa ze sporymi przewyższeniami. Może uda mi się zbliżyć do 01:21. Na półmaratonie skupię się w drugiej połowie roku. Tradycyjnie będę chciał pobiec BMW Półmaraton Praski i tu powalczę o czas poniżej 1:20. Trasa biegu zazwyczaj jest płaska, jedynym mankamentem może być upał, tak jak to było w zeszłym roku.

W 2016r będę chciał również poprawić swój czas na dystansie 10 km. Moja życiówka to 36:59, którą ustanowiłem na Biegu Powstania Warszawskiego, przy wymagającej trasie i w deszczu. Chciałbym zbliżyć się do 35 min.

Z egzotycznych biegów, na zakończenie sezonu, 23 października pobiegnę półmaraton w indyjskim mieście Bengaluru. To trzecia co do wielkości indyjska metropolia, położona w południowej części półwyspu. Podobnie jak zeszłoroczny półmaraton w Hawanie, bieg w Bengaluru będzie dla mnie niezwykłą przygodą i wielkim przeżyciem. Nie znam jeszcze bliższych danych dotyczących tej imprezy, jedno jest pewne, będzie gorąco, więc nie liczę na jakiś spektakularny wynik, choć różnie bywa. Być może niesiony indyjską muzyką, rodem z Bollywood, przekroczę metę z super czasem.

Tak w zarysie wyglądają moje plany na ten rok. W porównaniu do 2015r postanowiłem ograniczyć ilość startów, do tych kilku najważniejszych, a skupić się na treningach. Poza tym muszę pamiętać o regeneracji. Po starcie w zawodach zamierzam każdorazowo dawać mojemu organizmowi kilka dni na odpoczynek i dojście do siebie.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Wspomnienia z półmaratonu w Hawanie

Mijają dwa miesiące od moich wakacji na Kubie. W długie, zimowe wieczory często wracam myślami na tę piękną wyspę, do tętniącej życiem Hawany, pięknych krajobrazów, słonecznych plaż i niezwykle przyjaznych ludzi. Kuba mnie urzekła i na długo pozostanie w mojej pamięci.

Od lat wyjazd na Kubę był moim marzeniem. Pamiętam, gdy na początku zeszłego roku znalazłem w internecie informację na temat maratonu w Hawanie, nie zastanawiałem się długo i zapisałem się na bieg. Była to spontaniczna decyzja. Niewiele wiedziałem o Kubie, nie miałem biletów lotniczych, nic nie było zorganizowane. Udział w maratonie był pretekstem do dłuższego pobytu na Kubie, zamierzałem spędzić tam dwa tygodnie. Nie chciałem jechać z biurem podróży, lubię wyprawy organizowane na własną rękę, jestem wtedy niezależny, ale przede wszystkim mam wyjątkową możliwość poznania nowych miejsc, obcowania z tubylcami, poznania innych kultur. Biletów szukałem przez kilka miesięcy. Niestety Kuba jest daleką i dość drogą destynacją, ostatecznie udało mi się kupić je w całkiem przyzwoitej cenie. Leciałem z Warszawy do Varadero z przesiadką w Toronto. Początkowo sądziłem, że w okresie dwóch tygodni uda mi się zobaczyć całą wyspę. Jednak Kuba jest na tyle duża, że większą część pobytu spędziłbym w podróży, przemieszczając się z jednego miejsca do drugiego, w pośpiechu, aby zaliczyć kolejny punkt z przewodnika. To nie miało sensu, zdecydowałem więc, że zobaczę zachodnią i środkową część wyspy. Zamierzałem zwiedzić Hawanę, następnie udać się na zachód do doliny Vinales, potem południe wyspy z obowiązkowym zwiedzaniem Trinidadu, a ostatnie dwa dni pobytu chciałem spędzić na pięknych plażach Varadero.

Niestety na kilka tygodni przed wylotem trochę się rozchorowałem. Przez miesiąc musiałem zażywać antybiotyk, co bardzo mnie osłabiło. Wiedziałem, że nie jestem w stanie pobiec maratonu, zdecydowałem przepisać się na półmaraton. Zamierzałem przebiec ten dystans na luzie, treningowo, podziwiając uroki Hawany.

11 listopada spakowałem wszystkie rzeczy do plecaka i ruszyłem w nieznane. To była moja pierwsza tak daleka podróż, do tego leciałem sam, dopiero po kilku dniach mieli do mnie dołączyć znajomi Kasia i Maciek. Po kilkunastu godzinach w podróży doleciałem do Varadero, skąd udałem się bezpośrednio do Hawany. Niestety na Kubę nie dotarł mój bagaż, było trochę zamieszania i uciążliwości, ale ostatecznie jakoś sobie z tym poradziłem.

W piątek po przylocie odebrałem pakiet na półmarton w Hotelu Melia Cohiba. Okazało się, że w imprezie brało udział ponad półtora tysiąca obcokrajowców. W skład pakietu wchodziła m.in. dobrej jakości koszulka termiczna Adidasa z zabawnym nadrukiem Marabana (to nazwa hawańskiego maratonu):
 

Bieg odbywał się w niedzielę 15 listopada. Z uwagi na wysoką temperaturę, start imprezy zaplanowano na godz. 7.00. Uczestnicy mogli wystartować na dystansie maratonu, półmaratonu oraz 10 km. Ja, podobnie jak większość biegaczy, startowałem w półmaratonie. Start i meta biegu zlokalizowane były tuż przy okazałym gmachy Kapitolu, następnie trasa biegła w kierunku Muzeum Rewolucji i dalej nad morze, przez kolejne 10 km prowadziła słynnym Maleconem aż do Hotelu Melia Cohiba, w którym odbierałem pakiet startowy. Następnie trasa prowadziła przez mieszkalne dzielnice Hawany, dalej w okolice Ogrodu Zoologicznego oraz Miasteczka Sportu, następnie nieopodal Placu Rewolucji skąd do mety było ok. 2 km. Maratończycy biegli dwa okrążenia, zaś półmaratończycy jedno. Trasa miała raczej płaski profil, choć zdarzały się niewielkie przewyższenia. Mimo to, z uwagi na wysoką temperaturę nie była to trasa na życiówkę. Gdy startowaliśmy o 7.00 temperatura wynosiła ok. 20°C, a gdy na metę wbiegali maratończycy, słupek rtęci zbliżał się do 30tej kreski… Do tego w nocy padał deszcz, więc było dość parno.

Jeśli ktoś ma ochotę się pościgać, to maraton, czy półmaraton w Hawanie nie jest najlepszym wyborem, ale jeśli chce się przeżyć fantastyczną przygodę, pobiegać w egzotycznym miejscu i zobaczyć miasto wyjątkowe, inne niż wszystkie, to jest to strzał w dziesiątkę.

Pod względem organizacyjnym i pod względem oprawy Marabana bardzo odstaje od europejskich imprez. Jeśli ktoś liczy na super organizację i wygody to nie polecam tego biegu. Należy pamiętać, że jesteśmy na Kubie, otacza nas zupełnie inna rzeczywistość, więc nie oczekujmy zbyt wiele. A zatem pakiet startowy był raczej skromny. Co ciekawe wraz z pakietem dostałem medal. Niezbyt mi się ten pomysł podobał, gdyż zawsze traktowałem medal jako swoiste trofeum, a tu taka niespodzianka. Nie było żadnego miasteczka biegowego, nie znalazłem depozytów i toalet, gwoli wyjaśnienia, nie szukałem ich nawet gdyż mieszkałem blisko startu. Na pewno na plus muszę zaliczyć dużą ilość punktów z wodą na trasie, co pozwalało uniknąć odwodnienia spowodowanego wysoką temperaturą. Mimo niedociągnięć organizacyjnych, udział w biegu był dla mnie tak dużą frajdą, że zupełnie nie zwracałem uwagi na niedogodności i brak tych wszystkich wygód, do których przywykłem, rozpieszczony przez organizatorów biegów w Polsce i w Europie.

Jeśli jesteś biegaczem, a do tego masz ochotę pojechać na Kubę, to warto polecieć tam w listopadzie i przy okazji wyjazdu pobiec w Marabanie. To fantastyczna przygoda, a jednocześnie możliwość zobaczenia Hawany, miasta innego i wyjątkowego pod każdym względem.

Podczas kolejnych dni mojej kubańskiej wyprawy biegałem raptem kilka razy. Byłem zmęczony po półmartonie i całym sezonie biegowym, do tego we znaki dawało się osłabienie spowodowane antybiotykiem. Zwyczajnie nie miałem ochoty na bieganie, potrzebowałem leniuchowania. Jednego dnia wraz z moim kumplem Maćkiem zrobiliśmy sobie przebieżkę z Playa Ancon do Trinidadu, było to jakieś 10 km po pagórkowatym terenie. Gdy dobiegaliśmy do Trinidadu, było już ciemno. Raczej odradzam bieganie po Kubie nocą, miejscowości są nieoświetlone, drogi i chodniki nierówne, a kierowcy nie zwracają specjalnie uwagi na pieszych. Kolejny raz biegaliśmy po plaży w Varadero. Wzbudzaliśmy żywe zainteresowanie Kubańczyków, widać było, że bieganie nie jest tam popularnym sportem. Sądzę, że wraz z rozwojem turystyki także i biegi przyciągną większą liczbę amatorów.

I jeszcze kilka słów wyjaśnienia. Nie pisałem ponad dwa miesiące, nie czułem takiej potrzeby, a moje bieganie nie było tak intensywne jak w poprzednim sezonie. Potrzebowałem trochę luzu i odpoczynku od wymagających treningów. Biegałem wtedy, gdy miałem na to ochotę, tak dla czystej przyjemności. Czasami warto zrobić taką przerwę i wrócić z nowymi siłami.


O założeniach i planach na 2016r napiszę niebawem.