Od pewnego czasu goniła mnie kontuzja. Goniła,
goniła, była już blisko, ale ostatecznie mnie nie dopadła, przynajmniej mam
taką nadzieję. Ale po kolei.
Jakiś czas temu, wracając biegowo z pracy, musiałem
gwałtownie zatrzymać się przed przejściem dla pieszych, gdyż z impetem wjechał
na nie samochód, którego kierowca zupełnie nie zwracał uwagi na przechodniów.
Niefortunnie wykręciłem prawą stopę i poczułem przeszywający ból w stawie
skokowym. Chyba coś tam sobie naderwałem. Stopa bolała mnie przez kilka dni,
smarowałem ją maścią przeciwzapalną. Ból nie był bardzo dokuczliwy, więc kontynuowałem
treningi.
Sytuacja pogorszyła się w trakcie obozu w Międzyzdrojach.
Na skutek intensywnych treningów, pod koniec wyjazdu ból stał się coraz
bardziej dokuczliwy. Na domiar złego odezwał się prawy Achilles. Noga napuchła,
a ścięgno podczas ruchu wydawało charakterystyczny skrzeczący dźwięk. Szczerze
powiedziawszy byłem nieźle przestraszony, bałem się, że rozwinie się z tego coś
poważnego i diabli wezmą dotychczasowe przygotowania do maratonu. Dzięki
uprzejmości trenerów kilka razu skorzystałem z terapii polem magnetycznym, do
tego po każdym treningu moczyłem nogi w morzu – taka naturalna krioterapia.
Dodatkowo nadal smarowałem bolące miejsca maścią przeciwzapalną.
Po powrocie z obozu nie biegałem przez kilka dni.
Tak się złożyło, że złapałem lekkie przeziębienie, więc i tak nie mógłbym
biegać. Po czterodniowej przerwie wyszedłem na lekki trening, staw skokowy i
Achilles bolały nadal. Coraz bardziej się niepokoiłem. Na kolejne dwa dni
odpuściłem bieganie, nogi codziennie moczyłem w roztworze soli iwonickiej.
Dodatkowo zmieniłem buty. Po dwóch dniach wyszedłem na trening, było dużo
lepiej, nic nie bolało. Mimo to czułem się niepewnie i biegałem bardzo ostrożnie.
Podczas kolejnych treningów też nic się nie działo. Kamień spadł mi z serca, uspokoiłem
się. W minioną niedzielę w ramach maratońskich przygotowań zrobiłem ponad 30
km, z tego kilka ostatnich w tempie maratońskim, wszystko było ok.
A zatem co się stało? Myślę, że źródłem kontuzji
był uraz jakiego doznałem podczas gwałtownego zatrzymania się przed przejściem
dla pieszych, nadwyrężyłem lub naciągnąłem któryś mięsień czy ścięgno.
Zbagatelizowałem to. Już wtedy powinienem zrobić przerwę i zastosować kąpiele
solankowe. Na skutek intensywnych treningów w Międzyzdrojach rozwinął się stan
zapalny. Sądzę, że kolejną przyczyną kontuzji mogły być stare buty. W moich
Nikeach zrobiłem blisko 1200 km, siadła w nich amortyzacja. Buty nie absorbowały
już tak dobrze wstrząsów, które przenosiły się na stopę. Dlatego też sytuacja
poprawiła się, gdy założyłem nową parę. I ostatnia sprawa: regeneracja. Dlatego
tak ważne po intensywnych treningach są odpoczynek, solanki, basen i inne formy
regeneracji.
Wygląda na to, że udało mi się uciec kontuzji.
Jednak cała ta sytuacja nauczyła mnie jak bardzo trzeba uważać i nie
bagatelizować nawet drobnych urazów.
W najbliższą niedzielę startuję w PZU Gdynia Półmaraton.
To będą moje pierwsze zawody w tym sezonie, a jednocześnie ważny sprawdzian
przed Maratonem w Rotterdamie. Będę próbował złamać 1:21. Trzymajcie mocno
kciuki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz