wtorek, 22 marca 2016

PZU Gdynia Półmaraton

W minioną niedzielę brałem udział w organizowanym po raz pierwszy PZU Gdynia Półmaraton. Plany miałem ambitne, liczyłem, że uda mi się złamać 1:21, pojawiła się też myśl zaatakowania 1:20, wszystko jednak spaliło na panewce. Na metę dobiegłem z czasem 1:25:07, a zatem zdecydowanie poniżej moich możliwości i oczekiwań.

Co się stało, co zawiodło, przecież mocno trenuję, więc powinienem być mięśniowo i fizycznie dobrze przygotowany do biegu. Sądzę, że przede wszystkim zawiodła głowa. Wydaje się to irracjonalne, ale dość mocno denerwowałem się przed tymi zawodami. W nocy nie mogłem spać, przewracałem się z boku na bok leżąc w hotelowym łóżku. Nie opuszczała mnie myśl o porannym starcie. Do tego mocno doskwierała mi przypadłość, o której nie będę szerzej pisał, a która często towarzyszy nam w stresujących sytuacjach… Chodziłem do toalety wielokrotnie. Rano, gdy wstałem z łóżka, nie czułem się wypoczęty. W przekonaniu, że nie jestem w dobrej formie utwierdziła mnie rozgrzewka, którą wykonywałem tak trochę na pół gwizdka. Z takim nastawieniem trudno o efektywną walkę na półmaratonie.

Ponadto trasa gdyńskiego półmaratonu nie należała do najłatwiejszych, o czym jednak wiedziałem wcześniej. Sporo przewyższeń, niestrome, ale długie podbiegi (ul. Świętojańska), do pokonania kilka wiaduktów. Pogoda także nie było sprzyjająca, odczuwalna temperatura w okolicach 3°C, do tego silne podmuchy wiatru utrudniające bieganie.

To wszystko złożyło się na dość mizerny wynik. Trudno, nie zawsze będą życiówki i dobre rezultaty. Dla mnie ważne jest, że przetarłem się przed kwietniowym maratonem w Rotterdamie, poza tym podczas biegu nie czułem żadnego dyskomfortu ze strony stawu skokowego i Achillesa, z którymi borykałem się jeszcze nie tak dawno.

Wnioski, jakie nasunęły mi się po biegu, to przede wszystkim pozytywne nastawienie przed zawodami. Zdaję sobie sprawę, że z fizjologią nie wygram, organizm będzie się bronił przed dużym wysiłkiem, mimo to, muszę sobie tłumaczyć, że jestem dobrze przygotowany do startu i wszystko się uda. A nawet jeśli nie, to świat się nie kończy na jednych zawodach i będą kolejne.  

Co do organizacji gdyńskiego półmaratonu, to nie większych zastrzeżeń. Pakiet odebrałem w Gdynia Arena szybko i sprawnie. W skład pakietu wchodził poręczny plecak, numer startowy, napój energetyczny, a na mecie każdy biegacz otrzymywał ładny medal i recovery bag z wodą, jabłkiem i posiłkiem regeneracyjnym. Miasteczko biegowe, start, meta były dobrze zorganizowane. Bez kolejek i przeciskania się dotarłem na linię startu. Jedyny mankament to punkty nawadniania, były tylko trzy. W mojej opinii to za mało, jestem zdania, że punkt z piciem powinien być zlokalizowany co 5 km.

PZU Gdynia Półmaraton był moim pierwszym startem w tym roku, a jednocześnie przetarciem przed Rotterdamem. Do maratonu pozostało nieco ponad dwa i pól tygodnia. Czeka mnie jeszcze kilka mocniejszych treningów, potem odpoczynek i start w maratonie w królestwie tulipanów i wiatraków.

A poniżej – moje ostatnie susy przed metą gdyńskiego półmaratonu:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz