niedziela, 1 marca 2015

Malta - półmaraton i nie tylko

Lecąc na Maltę nie znałem historii tej wyspy, nie wiedziałem wiele o jej kulturze. Zazwyczaj staram się przygotowywać do wyjazdów, tym razem było inaczej, do przewodnika zajrzałem dopiero w samolocie. Może to zabawne, ale Malta kojarzyła mi się z wakacyjnymi kursami języka angielskiego. Na wyjazd namówił mnie trener, zachwalając tamtejszy półmaraton. Ostatecznie doszedłem do wniosku, iż w środku zimy, gdy za oknem szaro i buro, fajnie będzie wyrwać się na kilka dni w ciepłe miejsce i przebiec półmaraton w gronie znajomych.

Z Warszawy wyruszyliśmy w czwartek, wczesnym rankiem. Polecieliśmy do Frankfurtu, tam przesiedliśmy się do samolotu lecącego na Maltę. Kiedy podchodziliśmy do lądowania, z okna samolotu roztaczał się widok na małą, ale urokliwą wyspę. Od razu zwróciłem uwagę na dużą ilość wież kościelnych i jednostajną, charakterystyczną dla krajów śródziemnomorskich zabudowę. Wiedziałem już, że będzie mi się tu podobać.

Drugiego dnia po przyjeździe małą grupą wybraliśmy się do stolicy Malty La Valletty. To najmniejsza stolica europejska, malowniczo położona nad Morzem Śródziemnym. Malta przez wieki przechodziła z rąk do rąk, znajdowała się pod panowaniem arabskim, hiszpańskim, francuskim, brytyjskim i dopiero w drugiej połowie XX w uzyskała niepodległość. Te burzliwe dzieje mają swój wyraz w architekturze La Valletty – styl mauretański przewija się ze stylem charakterystycznym dla krajów Europy Południowej, do tego liczne fortyfikacje i wpływy brytyjskie. Taki kulturowy miszmasz. Spacerowałem więc po ciasnych, stołecznych uliczkach, robiąc zdjęcia niezwykłym balkonom, wystawom sklepowym, wejściom do kamienic. To miejsce mnie urzekło.

Kolejnego dnia, z uwagi na niedzielny bieg, postanowiliśmy odpocząć, zostaliśmy w hotelu, wypuszczając się jedynie na obiad do pobliskiej knajpy. Było obowiązkowe ładowanie węgli – ja wybrałem tagiatelle z mięsem z królika, który jest lokalnym przysmakiem, pycha J

Nadszedł dzień półmaratonu. Trasa biegu prowadziła z położonej w środkowej części wyspy Mdiny do miejscowości Sliema na wybrzeżu. Przez pierwsze 10 km czekał nas przyjemny zbieg, przynajmniej tak nam się wydawało, a później trasa stawała się płaska. Na start w Mdinie, który zlokalizowany był u bram starego miasta, dojechaliśmy taksówką. Na starówce przeprowadziliśmy rozgrzewkę, miło było pobiegać wąskimi, kamiennymi uliczkami. Koło 9.00 ustawiliśmy się na mocno zatłoczonym starcie, a punktualnie o 9.15 ruszyliśmy. Pogoda początkowo była dość przyjemna, lekkie zachmurzenie, ok. 12°C. Od samego początku trasa prowadziła w dół. Starałem się utrzymywać tempo 3.50. Po ok. 2 km zerwał się mocny wiatr, na horyzoncie pojawiły się groźnie wyglądające chmury, a przede mną całkiem spory podbieg. Ale jak to? Przecież przez pierwsze 10 km miał być zbieg... Po ok. 30 min od startu zaczął padać deszcz, początkowo przyjemny, ale wkrótce przeszedł w prawdziwą ulewę z silnymi porywami wiatru. Byłem cały mokry. Po pewnym czasie przestałem zwracać uwagę na tworzące się kałuże i skoncentrowałem się na biegu, walcząc z silnym, bocznym wiatrem. Po ok. 20 min przestało padać i wyszło słońce. Na ostatnich kilometrach przyspieszyłem i zafundowałem sobie istny bieg z narastającą prędkością. Na metę wpadłem z czasem 1:23:19, średnie tempo 3.55. Zupełnie niespodziewanie zrobiłem życiówkę. Równie dobrze pobiegli moi znajomi.

Bieg oceniam pozytywnie, trasa fajna, choć z uwagi na pogodę, nie było łatwo, dobrze zlokalizowane punkty z wodą i gąbkami, przyzwoite oznaczenia trasy. Jedyny poważny mankament to organizacja depozytów. Worki z osobistymi rzeczami biegaczy bez ładu i składu zostały wrzucone do furgonetek, które ze startu pojechały na metę. Po biegu okazało się, że sam muszę znaleźć swój worek. Przez ponad pół godziny grzebałem w czarnych torbach, szukając swojego numeru. Byłem zły i cała ta sytuacja odebrała mi radość z wyniku.

Tego samego dnia wieczorem wybraliśmy się do Mdiny, żeby pospacerować uliczkami tego urokliwego miasta. Podróż miejskim autobusem trwała ponad godzinę, ale trudy dojazdu zrekompensował nam pyszne ciasta jakie zjedliśmy w małej kawiarni zlokalizowanej na starym mieście. To była taka mała nagroda za dobry bieg. Mdinę zdecydowanie polecam, urocze miejsce.

Z kolei następnego dnia udaliśmy się na wyspę Gozo położoną na północny zachód od Malty. Na Gozo płynie się promem z miejscowości Cirkewwa do portu w miasteczku Mgarr, rejs trwała ok. 30 min. Po Gozo poruszaliśmy się wycieczkowym autobusem, który zawoził nas do ciekawszych miejsc. Niestety padało cały dzień, więc zwiedzanie nie sprawiało mi takiej przyjemności jak zazwyczaj. Gozo jest wyspą dużo bardziej zieloną niż Malta, mieszkańcy zajmują się głównie uprawą pomidorów i ziemniaków, żyją też z turystyki, choć poza sezonem turystów na Gozo było jak na lekarstwo. Bardzo podobała mi się stolica wyspy, miasto Victoria, pełne urokliwych, ciasnych uliczek. Pojechaliśmy także nad zatokę Dwejra, gdzie podziwialiśmy pięknie ukształtowane klifowe wybrzeże wyspy, wraz z Lazurowym Oknem, czyli wielkim łukiem skalnym, wyglądającym niczym rama okienna z widokiem na Morze Śródziemne.

We wtorek – pożegnanie z Maltą i powrót do domu.

To był bardzo udany wyjazd, zarówno biegowo, jak i towarzysko. Po raz kolejny przekonałem się, że turystyka biegowa to świetne połączenie, a jak doda się do tego dobre towarzystwo, to udany wyjazd gwarantowany. Polecam Maltę na biegowo, naprawdę warto! 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz