Z blogami jest tak, że żyją, dbamy o
nie, redagujemy posty, jednak czasami tracimy zapał, zaniedbujemy je, nie mamy
weny ani czasu. Trochę tak jest ze mną. Ale najwyższa pora wrócić i opowiedzieć
Wam, co działo się przez ostatnie tygodnie, tym bardziej, że kilka osób już się
mnie pytało, kiedy kolejny wpis.
W drugiej połowie czerwca spontanicznie
wyjechałem na weekend na Islandię. Nie planowałem tego wyjazdu, namówił mnie
przyjaciel, trafiła się okazja więc skorzystałem i zdecydowanie nie żałuję.
Islandia jest niepowtarzalną wyspą, niezwykle różnorodną, o cudownej
przyrodzie. To był bardzo intensywny pobyt, ale starałem się zobaczyć jak
najwięcej. Lodowiec i jezioro lodowcowe, ocean, wodospad Gullfoss i wiele
mniejszych wodospadów, zmienny krajobraz, wulkany, gejzery, gorące źródła,
widoki jak na księżycu a zaraz obok zielone, kwieciste łąki, Reykjavik – to
moja Islandia w pigułce.
Oczywiście zabrałem ze sobą buty do biegania, bo
wyjazd, bez choćby krótkiego treningu, nie wchodzi w grę. Na Islandii biegałem
raz, w Reykjaviku, ale był to bieg jedyny w swoim rodzaju. Wyszedłem na trening
około 23.00, właśnie zaczynał się zachód słońca… Tak, tak w czerwcu na Islandii
praktycznie nie ma nocy, po 24.00 słońce na krótko chowa się za horyzontem,
żeby po dwóch godzinach zacząć wschodzić. W tych niezwykłych okolicznościach zrobiłem
kilkanaście kilometrów, podziwiając nadmorską promenadę, port, budynek opery i
najstarszą część Reykjaviku. Na ulicach spacerowało dużo ludzi, ewidentnie
Islandczycy łaknęli promienni słonecznych, aby wynagrodzić sobie długą i
nieprzyjazną zimę.
Islandia jest jedyna w swoim rodzaju, zapamiętam
ten wyjazd na długo. Ja i mój przyjaciel obiecaliśmy sobie, że kiedyś na pewno
tam wrócimy.
A poniżej... o północy na Islandii :)
Kilka
dni po powrocie z Islandii wraz ze znajomymi wystartowałem w XIII Ogólnopolskim
Biegu Ulicznym o Puchar Burmistrza Miasta i Gminy Glinojeck. Dlaczego
Glinojeck? Gdyż doszliśmy do wniosku, że warto wystartować gdzieś poza dużym
miastem, poczuć swojskie klimaty. Ponadto liczyliśmy, że konkurencja nie będzie
tak silna jak chociażby w warszawskich biegach.
Trasa biegu prowadziła
z Miejsko-Gminnego Stadionu w Glinojecku do miejscowości Wkra, a
następnie powrót na stadion, gdzie znajdowała się meta. Do biegu zgłosiło
się 84 zawodników, w tym 16 kobiet i 68 mężczyzn, którzy zmierzyli
się na dystansie 10 km. Co do warunków pogodowych, nie były one
wymarzone do startu, było dość ciepło i duszno. Z tego co pamiętam, trochę
męczyłem się na trasie. Na metę wpadłem jako czwarty zawodnik z czasem 36:24.
Niestety trasa nie posiadała atestu i jak się później okazało była za krótka o
jakieś 250m. Mimo to bardzo dobrze wspominam ten start, chociażby dlatego, że
zająłem pierwsze miejsce w kategorii wiekowej mężczyzn M30. To moja trzecia
statuetka do kolekcji. Muszę wspomnieć też o wynikach moich przyjaciół: Aga
Bakalarz wbiegła na metę jako pierwsza kobieta, z czasem 43:04, a Kamil
Artyszuk był drugi w open z czasem 32:45. Generalnie wracaliśmy z Glinojecka
zadowoleni i w dobrych nastrojach.
W lipcu
wystartowałem w siódmej edycji On The Run. Tradycyjnie trasa biegu poprowadzona była alejkami Łazienek Królewskich. On The Run jak zawsze odbywał się w nocy. Bieganie w takiej scenerii po zmroku ma swój niewątpliwy urok, jednakże musiałem uważać, żeby się nie potknąć, do tego dochodziła duża liczba zakrętów i zmienna
nawierzchnia. Tym bardziej cieszył mnie mój rezultat: 00:17:36. Jestem dużym
fanem On The Run. Bieg jest zawsze profesjonalne przygotowany, trasa idealnie
wyznaczona, a atmosfera panująca na starcie i na mecie – niezwykle przyjazna. Jeśli
lubicie biegać piątki, a przy okazji chcecie się dobrze bawić, to polecam.
Kolejnym
moim startem był XXV Bieg Powstania Warszawskiego na dystansie 10km. Nigdy nie
brałem udziału w tej imprezie. W tym roku pomyślałem, że warto uczcić pamięć
Powstańców w sposób najbardziej mi bliski, czyli biegając. Bieg dobrze
wpasowywał się w harmonogram moich treningów. W lipcu wykonałem sporą pracę,
aby dobrze przebiec dystans 10 km i złamać życiówkę z Biegu Niepodległości (37:51).
Bieg Powstania Warszawskiego jest dość trudny. Organizowany jest w środku lata,
a zatem zazwyczaj jest bardzo ciepło, do tego trasa składa się z dwóch pętli
wokół warszawskiej Starówki z podbiegami na ul. Sanguszki.
W tym
roku warunki też nie należały do najłatwiejszych. Dwie godziny przed startem
nad Warszawą rozpętała się burza, szczęśliwie nawałnica minęła, ale
nawierzchnia na trasie była mokra i śliska, do tego w trakcie biegu zaczęło
padać. Na plus była temperatura, gdyż po burzy ochłodziło się do ok. 20°C.
Wystartowałem dość mocno, nie wiedziałem jaki będzie wynik, ale w
głowie pojawiła się myśl złamania 37 min. Biegło mi się dobrze, czułem przypływ
energii. Dużym uniedogodnieniem okazała się konieczność wymijania biegaczy startujących
na dystansie 5 km, a na drugiej pętli tych, którzy wystartowali z późniejszych
stref na 10 km. To był zdecydowany minus tego biegu i warto, aby organizator rozwiązał
ten problem w kolejnych edycjach. Wbiegłem na metę z czasem 37:02, byłem
zadowolony, gdyż zrobiłem duży progres, jednakże te 3 sekundy, których zabrakło
do złamania 37 min pozostawiały pewien niedosyt. Jakież było moje zdziwienie
dwa dni później, gdy kolega napisał mi, że mój czas netto to 36:59 :) Wow, a jednak się udało, byłem
bardzo zadowolony!
Tak
wyglądały moje ostatnie biegowe tygodnie. A co dalej? Ojjj będzie się działo…
Już za niecałe 3 tygodnie BMW Półmaraton Praski, do którego aktualnie się
przygotowuję, pocąc się na treningach jak świnia z uwagi na panujące upały. W
połowie września zafunduję sobie jakiś start na dychę, a na początku
października Biegnij Warszawo. W połowie października startuję w półmaratonie w
Walencji a niecały miesiąc później – 11 listopada Marabana, czyli maraton w
Hawanie :) Jak widzicie, przez
najbliższe klika miesięcy będę miał do czego się przygotowywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz