Fenomen Biegów Górskich w Falenicy wciąż mnie zadziwia. W
minioną sobotę odbyła się trzecia edycja imprezy i na starcie znów stanęło grubo
ponad pół tysiąca uczestników. Co skłania biegaczy, żeby pomimo niesprzyjającej
pogody, w sobotnie przedpołudnie, wyruszyć poza miasto i pobiegać na wydmach?
Kultowy bieg, wymagająca trasa, nieprzeciętna atmosfera – chyba wszystko to
razem wzięte. Wiem jedno, gdy przychodzi data kolejnego biegu, to po prostu
trzeba na nim być, pobiec, porozmawiać ze znajomymi, wypić ciepłą herbatę po
przekroczeniu mety, później wrócić do domu.
Trzecią edycję pobiegłem z czasem 40.14 tym samym zrobiłem
falenicką życiówkę. Niestety, tym razem moje buty Nike Lunareclipse nie radziły
sobie dobrze. Po opadach śniegu, w niektórych miejscach trasa była dość śliska,
buty praktycznie nie mają bieżnika i
momentami czułem się jak na łyżwach, kilka razy omal się nie przewróciłem.
Chyba powinienem pomyśleć nad zakupem butów do biegania w terenie. Ta para
którą aktualnie posiadam przeznaczona jest do typowego biegania miejskiego. Gdyby
nie buty, pewnie urwałbym jeszcze kilka sekund. Tak czy inaczej wynik jest
całkiem niezły.
A oto mój falenicki numer startowy:
Wczoraj ostatecznie podjąłem decyzję o starcie w maratonie w
Hawanie zwanym Marabana (ach, uwielbiam te hiszpańskojęzyczne nazwy). Zarejestrowałem
się, zapłaciłem za start, klamka zapadła. Już wkrótce więcej o Marabanie.
Dziś w ramach przygotowań do Orlen Warsaw Marathon zrobiłem
pierwszą trzydziestkę i to w średnim tempie 4.49. Mocno. Pomimo silnego wiatru
a pod koniec także śnieżycy, biegło się całkiem przyjemnie. Inna sprawa, że
biegłem z Kubą z 12tri.pl i nawzajem narzucaliśmy tempo. Kuba, dzięki za super
trening :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz