poniedziałek, 26 października 2015

Półmaraton w Walencji

Siedzę na Plaza de la Virgen w Walencji, dookoła zabytki i podziwiający je turyści, ktoś gra na skrzypcach, w pobliskiej fontannie szumi woda, a ja postanowiłem napisać coś na bloga.

Do Walencji przyjechałem wraz z ekipą biegową w zeszłą środę. Jakiś czas temu zapisaliśmy się na tutejszy półmaraton, z uwagi na profil trasy, uważany za jeden z najszybszych biegów na tym dystansie. Zeszłoroczny rekord to 59:10. Początkowo również moim zamiarem było powalczyć o życiówkę, jednakże w związku ze spadkiem formy jaki mam ostatnio i dość marnym wynikiem z Biegnij Warszawo 38:43, postanowiłem, że podejdę do tego półmaratonu na luzie i pobiegnę go treningowo. Jak mówi Trener, ja już swoją pracę w tym sezonie wykonałem, więc teraz czas na odpoczynek i bieganie dla czystej przyjemności. I to był strzał w dziesiątkę.

XXV jubileuszowy półmaraton w Walencji odbywał się w niedzielę 18 października. Trasa tego biegu,  płaska jak stół, wiła się ulicami nowej i starej Walencji. Start i meta zlokalizowane były przy Marinie im. Króla Juana Carlosa, nieopodal plaży i portu. Pogoda była ładna, niebo lekko zachmurzone, ale dość wysoka temperatura, ponad 20°C, utrudniała bicie rekordów i ustanawianie nowych życiówek. Jednakże to nie był mój problem, gdyż tak jak pisałem wcześniej, zamierzałem biec treningowo.

Wystartowaliśmy o godz. 9.00. Początkowo na trasie panował spory ścisk, jednak już po kilometrze tłum biegaczy trochę się rozrzedził. Zaplanowałem, że będę biegł w spokojnym tempie 4.10. Po 2-3 kilometrach dogrzałem się i bieg stał się czystą przyjemnością, nogi same mnie niosły. Zwiedzałem Walencję. Stadion FC Valencia, Ciudad de las Ciencias i Artes, mosty nad korytem dawnej rzeki Turia i potem stara Walencja (Plaza de Ayuntamiento, dworzec Estacio Nord, Plaza de Torros). Na metę przybiegłem z czasem 1:27:19, więc jak na treningowe bieganie, całkiem nieźle. Świetnie się bawiłem. Po dość ciężkim sezonie potrzebowałem odskoczni, biegania na luzie i Walencja mi to dała.

Co do organizacji biegu, hmmm myślę, że polscy, rozpieszczeni biegacze byliby mocno zawiedzeni. Sądzę, że gdyby ta impreza odbywała się w Polsce, to profil organizatora aż huczałby od negatywnych wpisów i hejtów. No cóż, taka nasza natura. Miasteczko biegowe było skromne, dość słabo oznaczone. Mało toalet, tylko 3 punkty nawadniania na trasie. Medal też nie jakiś wyszukany. Na mecie biegacze otrzymywali torbę świeżych, soczystych mandarynek, co moim zdaniem było świetnym pomysłem. W końcu Walencja to region przepysznych cytrusów.

Mieszkańcy Walencji zgotowali biegaczom istną fiestę. Było mnóstwo kibiców, dopingujących okrzyków, bębny, zespoły, muzyka, to wszystko zagrzewało do biegu. Atmosfera to ogromy plus tej imprezy, niwelujący niedociągnięcia organizacyjne.

Polecam wszystkim półmaraton w Walencji. Przy odrobinie szczęścia, czytaj niskiej temperaturze, można tu zrobić życiówkę, bo trasa biegu jest rewelacyjna, lecz jego największym atutem jest panująca tu atmosfera i aplauz ze strony kibiców i mieszkańców. Warto przyjechać do Walencji i po prostu cieszyć się bieganiem.

Tyle o samym biegu. A co najbardziej zaskoczyło mnie w Walencji, patrząc z perspektywy biegacza? Przede wszystkim liczba biegających osób. Są ich tłumy, serio, nie przesadzam. Nie widziałem czegoś takiego. W kwietniu zeszłego roku zamieszczałem wpis o Jardin del Turia, pięknym ogrodzie w Walencji, który powstał w dawnym korycie rzeki Turia. W tymże ogrodzie dziesiątki ludzi biegają rano i wieczorem, mali i duzi, starzy i młodzi, ścigacze i biegacze rekreacyjni. W parku jest zdecydowanie więcej osób biegających niż spacerujących. Sam ogród jest istnym rajem dla biegaczy, od mojej zeszłorocznej wizyty w Walencji, w Jardin del Turia pojawiła się 5km szutrowa, ścieżka biegowa. Ścieżka ma specjalne oznakowanie, jest oświetlona i priorytet mają na niej osoby biegające. Dla mnie, rewelacja! Widać, że władze miasta stawiają na aktywny tryb życia mieszkańców, ci z kolei ochoczo z tego wsparcia korzystają. Warto też zaznaczyć, że poza świetną infrastrukturą biegową, w Walencji jest rozwinięty system ścieżek rowerowych, zauważyłem też kilka boisk piłkarskich, stadiony lekkoatletyczne, korty tenisowe i inne obiekty sportowe. Tylko brać przykład. 


Walencja , 20.10.2015r


sobota, 26 września 2015

Jak z tym Białymstokiem było...

Tydzień temu wystartowałem w piątej edycji Białystok Biega na dystansie 10 km. Liczyłem, że poprawię rezultat z Biegu Powstania Warszawskiego (36:59) i zejdę poniżej 37 minut. Mocno się przeliczyłem – białostocki bieg ukończyłem z czasem 38:30, grubo poniżej moich oczekiwań. Pobiegłem półtorej minuty gorzej niż pod koniec lipca w Warszawie, gdzie warunki pogodowe oraz trasa były znacznie trudniejsze niż w Białymstoku.

Już w trakcie rozgrzewki przed niedzielnym biegiem czułem, że coś jest nie tak. Przed zawodami działa adrenalina, odczuwa się chęć walki, pojawia się duch rywalizacji. Tym razem było zupełnie inaczej, czułem się słabo, najchętniej zamiast biec, pokibicowałbym innym. Jednak wystartowałem. Zamierzałem biec w tempie 3.40, co dawałoby mi ostateczny wynik 36:40. Przez pierwsze cztery kilometry trzymałem tempo, schodząc nawet lekko poniżej założonego celu. Problemy zaczęły się na lekkim, aczkolwiek dość długim podbiegu na ul. Świętojańskiej. Kompletnie opadłem z sił, odcięło mnie na tyle, że chciałem zejść z trasy… Tempo spadło do 4.06, inni biegacze zaczęli mnie wyprzedzać. Po pokonaniu podbiegu doszedłem do siebie, w punkcie nawadniania napiłem się wody i biegłem dalej. Nie udało mi się jednak powrócić do docelowego tempa i do mety biegłem spokojnie w okolicach 3.55.

Oczywiście, nie każdy bieg będzie się kończył życiówką i nie ma nad czym dramatyzować, jednakże staram się zrozumieć powód mojej niedyspozycji. Myślę, że jest on jeden i dość prozaiczny – zmęczenie. Przed Białymstokiem mocno trenowałem, a ze snem było różnie. Do tego od ponad roku nie byłem na dłuższym urlopie, a w pracy dużo zajęć i stres. Ostatnio gorzej sypiam, zdarzało mi się mocno pocić w nocy. Dwie noce przed Białymstokiem spałem po 6 godzin. Ponadto ja prowadziłem samochód w drodze na bieg. Niby to tylko 200 km, ale musiałem rano wstać i być skoncentrowany przez dwie i pół godziny. To wszystko zebrało się w jedno duże zmęczenie, które zaowocowało takim a nie innym rezultatem. A zatem jeśli biegasz, to spij jak najwięcej, bo sen to najlepszy sposób na regenerację. W szczególności na kilka dni przed zawodami trzeba się porządnie wyspać, to duży element sukcesu.


Jutro w Warszawie wielkie święto biegania – 37. PZU Maraton Warszawski, w tym samym czasie 42. Maraton Berliński. I tu i tam startują znajomi. Będę za nich mocno trzymał kciuki i będę kibicował na trasie warszawskiego maratonu. Zachęcam innych do tego samego. Podczas każdych zawodów, w szczególności w maratonie, okrzyk kogoś bliskiego, kumpla, a nawet nieznanej osoby, dodaje siły, uskrzydla, przez co możemy więcej, szybciej, mocniej, a meta coraz bliżej. A zatem po śniadaniu i porannej kawie wyjdźmy na ulicę i wesprzyjmy maratończyków. 

W zeszłym roku startowałem w Berlinie, tam całe miasto żyje maratonem, na trasie biegaczy dopingują dziesiątki tysięcy ludzi. W Warszawie niestety ciągle jest inaczej, wprawdzie kibiców z roku na rok przybywa, ale ciągle słychać narzekania, że biegają, że blokują miasto, że hałasują. Liczę, że z czasem to się zmieni, że maraton nie będzie tylko świętem dla biegaczy, ale dla większości Warszawiaków. 

A poniżej zdjęcie białostockiej ekipy:


niedziela, 30 sierpnia 2015

BMW Półmaraton Praski

Druga edycja BMW Półmaratonu Praskiego przechodzi do historii. Zwyciężył Marcin Chabowski z czasem 01:03:52, najszybszą z kobiet okazała się Kenijka Cheboi Gladys Jerotich (01:15:52). Warto też wspomnieć, iż w biegu brała udział Wanda Panfil, mistrzyni olimpijska z Tokio na dystansie maratonu. Nasza złota medalistka przekroczyła metę z czasem 01:32:00.

Zacznę od dużych pochwał dla organizatorów BMW Półmaratonu Praskiego. Ten bieg naprawdę był świetnie zorganizowany! Miasteczko biegowe funkcjonowało bez zarzutu, było dobrze oznakowane, dużo toalet, dobrze wymierzona i oznaczona trasa, dużo punktów nawadniania, kurtyny wodne, tak ważne podczas dzisiejszej pogody, muzyka, ładne medale, długo by wymieniać. Wszystko dopięte na ostatni guzik, organizatorzy innych biegów mogą brać przykład. Bardzo dobrym pomysłem, było usytuowanie miasteczka biegowego w Parku Skaryszewskim, dzięki czemu impreza miała charakter rodzinnego pikniku. Mnóstwo ludzi odpoczywało pod cieniem drzew i świętowało swój biegowy sukces. W tak upalny dzień przebywanie np. na Błoniach Stadionu Narodowego byłoby raczej mało przyjemne. Mówiąc krótko, impreza na wysokim poziomie.

Teraz kilka słów odnośnie mojego startu. Postawiłem sobie wysoką poprzeczkę i chciałem złamać 1:20. Chyba był to zbyt ambitny cel. Podczas marcowego PZU Półmaratonu Warszawskiego osiągnąłem czas 01:21:51. Na tym poziomie, dla amatora poprawienie się o blisko 2 min, to dużo. Dzisiejszy bieg ukończyłem z czasem 01:21:36, a zatem progres o 15 sekund. Niby życiówka, ale niedosyty pozostaje… Analizując przebieg biegu kilometr po kilometrze stwierdzam, że do 17 km szło mi całkiem dobrze, średnie tempo wahało się między 3.45 a 3.50, problemy zaczęły się na wysokości Mostu Świętokrzyskiego, przed podbiegiem na wiadukcie przy Porcie Praskim, tu zaczęło mnie odcinać. Podbieg, zbieg, nawrotka, znów podbieg i zbieg. Czułem, że tracę siły. Upał stawał się nieznośny. Tempo spadło powyżej 4.00. Na 20 km, zaraz za punktem nawadniania, musiałem się zatrzymać na kilka sekund. Przestałem patrzeć na zegarek, balonik z napisem 1:20 oddalił się, wiedziałem, że 1:20 już nie złamię. Otrząsnąłem się, zebrałem w sobie i ruszyłem, postanowiłem ratować to co do tej pory wypracowałem. Udało mi się zejść poniżej 4.00. W końcu dobiegłem do Zielenieckiej, stamtąd do mety było już blisko.

Co się stało? Myślę, że tak jak już wspomniałem cel był zbyt ambitny. Powinienem przyjąć metodę robienia postępów mniejszymi krokami. A zatem w kolejnym półmaratonie walczę aby złamać 1:21, a o 1:20 pomyślę w przyszłym roku. Drugi czynnik to niewątpliwie pogoda. Na starcie, o 8.45 temperatura była jeszcze znośna, ale słupek rtęci szybko szedł w górę, kiedy zaczęła się prawdziwa walka było gorąco. No ale cóż, na warunki pogodowe nie mamy wpływu. Trzecia sprawa, sądzę, że powinienem bardziej wypocząć przed biegiem.

Każdy bieg to nowe doświadczenia. Jestem o nie bogatszy. Wykorzystam je w dalszej pracy. To wszystko jeszcze bardziej mnie motywuje.


Co niezwykle mnie cieszy, to rezultaty jakie moja drużyna osiągnęła w kategorii firmowej i drużynowej. W obydwu kategoriach stanęliśmy na podium, zajmując drugie miejsce. Cały Allianz Running Team pracował na ten wynik. Dziewczyny i chłopaki, pod okiem naszego niezastąpionego Trenera przez tygodnie pracowali na ten wynik. Komu by się chciało biegać w piątek, po pracy, albo wstać w niedzielę rano żeby zrobić długie wybieganie. Nam się chciało i mamy tego efekty. Trenerze, Drużyno, dziękuję! Allianz i Przyjaciele to jest to! 




niedziela, 9 sierpnia 2015

Co słychać w temacie biegania?

Z blogami jest tak, że żyją, dbamy o nie, redagujemy posty, jednak czasami tracimy zapał, zaniedbujemy je, nie mamy weny ani czasu. Trochę tak jest ze mną. Ale najwyższa pora wrócić i opowiedzieć Wam, co działo się przez ostatnie tygodnie, tym bardziej, że kilka osób już się mnie pytało, kiedy kolejny wpis.

W drugiej połowie czerwca spontanicznie wyjechałem na weekend na Islandię. Nie planowałem tego wyjazdu, namówił mnie przyjaciel, trafiła się okazja więc skorzystałem i zdecydowanie nie żałuję. 
Islandia jest niepowtarzalną wyspą, niezwykle różnorodną, o cudownej przyrodzie. To był bardzo intensywny pobyt, ale starałem się zobaczyć jak najwięcej. Lodowiec i jezioro lodowcowe, ocean, wodospad Gullfoss i wiele mniejszych wodospadów, zmienny krajobraz, wulkany, gejzery, gorące źródła, widoki jak na księżycu a zaraz obok zielone, kwieciste łąki, Reykjavik – to moja Islandia w pigułce. 
Oczywiście zabrałem ze sobą buty do biegania, bo wyjazd, bez choćby krótkiego treningu, nie wchodzi w grę. Na Islandii biegałem raz, w Reykjaviku, ale był to bieg jedyny w swoim rodzaju. Wyszedłem na trening około 23.00, właśnie zaczynał się zachód słońca… Tak, tak w czerwcu na Islandii praktycznie nie ma nocy, po 24.00 słońce na krótko chowa się za horyzontem, żeby po dwóch godzinach zacząć wschodzić. W tych niezwykłych okolicznościach zrobiłem kilkanaście kilometrów, podziwiając nadmorską promenadę, port, budynek opery i najstarszą część Reykjaviku. Na ulicach spacerowało dużo ludzi, ewidentnie Islandczycy łaknęli promienni słonecznych, aby wynagrodzić sobie długą i nieprzyjazną zimę.
Islandia jest jedyna w swoim rodzaju, zapamiętam ten wyjazd na długo. Ja i mój przyjaciel obiecaliśmy sobie, że kiedyś na pewno tam wrócimy.

A poniżej... o północy na Islandii :)



Kilka dni po powrocie z Islandii wraz ze znajomymi wystartowałem w XIII Ogólnopolskim Biegu Ulicznym o Puchar Burmistrza Miasta i Gminy Glinojeck. Dlaczego Glinojeck? Gdyż doszliśmy do wniosku, że warto wystartować gdzieś poza dużym miastem, poczuć swojskie klimaty. Ponadto liczyliśmy, że konkurencja nie będzie tak silna jak chociażby w warszawskich biegach. 
Trasa biegu prowadziła z Miejsko-Gminnego Stadionu w Glinojecku do miejscowości Wkra, a następnie powrót na stadion, gdzie znajdowała się meta. Do biegu zgłosiło się 84 zawodników, w tym 16 kobiet i 68 mężczyzn, którzy zmierzyli się na dystansie 10 km. Co do warunków pogodowych, nie były one wymarzone do startu, było dość ciepło i duszno. Z tego co pamiętam, trochę męczyłem się na trasie. Na metę wpadłem jako czwarty zawodnik z czasem 36:24. Niestety trasa nie posiadała atestu i jak się później okazało była za krótka o jakieś 250m. Mimo to bardzo dobrze wspominam ten start, chociażby dlatego, że zająłem pierwsze miejsce w kategorii wiekowej mężczyzn M30. To moja trzecia statuetka do kolekcji. Muszę wspomnieć też o wynikach moich przyjaciół: Aga Bakalarz wbiegła na metę jako pierwsza kobieta, z czasem 43:04, a Kamil Artyszuk był drugi w open z czasem 32:45. Generalnie wracaliśmy z Glinojecka zadowoleni i w dobrych nastrojach.

W lipcu wystartowałem w siódmej edycji On The Run. Tradycyjnie trasa biegu poprowadzona była alejkami Łazienek Królewskich. On The Run jak zawsze odbywał się w nocy. Bieganie w takiej scenerii po zmroku ma swój niewątpliwy urok, jednakże musiałem uważać, żeby się nie potknąć, do tego dochodziła duża liczba zakrętów i zmienna nawierzchnia. Tym bardziej cieszył mnie mój rezultat: 00:17:36. Jestem dużym fanem On The Run. Bieg jest zawsze profesjonalne przygotowany, trasa idealnie wyznaczona, a atmosfera panująca na starcie i na mecie – niezwykle przyjazna. Jeśli lubicie biegać piątki, a przy okazji chcecie się dobrze bawić, to polecam.

Kolejnym moim startem był XXV Bieg Powstania Warszawskiego na dystansie 10km. Nigdy nie brałem udziału w tej imprezie. W tym roku pomyślałem, że warto uczcić pamięć Powstańców w sposób najbardziej mi bliski, czyli biegając. Bieg dobrze wpasowywał się w harmonogram moich treningów. W lipcu wykonałem sporą pracę, aby dobrze przebiec dystans 10 km i złamać życiówkę z Biegu Niepodległości (37:51). 
Bieg Powstania Warszawskiego jest dość trudny. Organizowany jest w środku lata, a zatem zazwyczaj jest bardzo ciepło, do tego trasa składa się z dwóch pętli wokół warszawskiej Starówki z podbiegami na ul. Sanguszki.
W tym roku warunki też nie należały do najłatwiejszych. Dwie godziny przed startem nad Warszawą rozpętała się burza, szczęśliwie nawałnica minęła, ale nawierzchnia na trasie była mokra i śliska, do tego w trakcie biegu zaczęło padać. Na plus była temperatura, gdyż po burzy ochłodziło się do ok. 20°C.
Wystartowałem dość mocno, nie wiedziałem jaki będzie wynik, ale w głowie pojawiła się myśl złamania 37 min. Biegło mi się dobrze, czułem przypływ energii. Dużym uniedogodnieniem okazała się konieczność wymijania biegaczy startujących na dystansie 5 km, a na drugiej pętli tych, którzy wystartowali z późniejszych stref na 10 km. To był zdecydowany minus tego biegu i warto, aby organizator rozwiązał ten problem w kolejnych edycjach. Wbiegłem na metę z czasem 37:02, byłem zadowolony, gdyż zrobiłem duży progres, jednakże te 3 sekundy, których zabrakło do złamania 37 min pozostawiały pewien niedosyt. Jakież było moje zdziwienie dwa dni później, gdy kolega napisał mi, że mój czas netto to 36:59 :) Wow, a jednak się udało, byłem bardzo zadowolony!


Tak wyglądały moje ostatnie biegowe tygodnie. A co dalej? Ojjj będzie się działo… Już za niecałe 3 tygodnie BMW Półmaraton Praski, do którego aktualnie się przygotowuję, pocąc się na treningach jak świnia z uwagi na panujące upały. W połowie września zafunduję sobie jakiś start na dychę, a na początku października Biegnij Warszawo. W połowie października startuję w półmaratonie w Walencji a niecały miesiąc później – 11 listopada Marabana, czyli maraton w Hawanie :) Jak widzicie, przez najbliższe klika miesięcy będę miał do czego się przygotowywać.

wtorek, 16 czerwca 2015

Kamienna Piątka

Czy może być coś piękniejszego dla biegacza niż podium i puchar? Nie, to bezcenne. W niedzielę drugi raz w życiu wywalczyłem biegową statuetkę – zająłem 3 miejsce w Mistrzostwach Polski Środowisk Ubezpieczeniowych na dystansie 5 km.

Bydgoską Kamienną Piątkę organizowano po raz pierwszy. Start zlokalizowano na ul. Artyleryjskiej, następnie trasa przechodziła w ul. Kamienną i prowadziła cały czas prosto, przez 5 km, bez wzniesień i zbiegów. Idealna trasa do bicia rekordów – płaska i prosta jak struna. Na miejsce startu przybyłem wraz z innymi biegaczami z Allianz ok. 8.30. Obawialiśmy się upału. Dzień wcześniej termometr wskazywał blisko 30°C, nad ranem padało, robiło się ciepło i parno. Trudno biega się w takich warunkach. Przed 9.00 rozpoczęliśmy intensywną rozgrzewkę. Jedną z podstawowych zasad w biegach na krótszych dystansach jest solidna rozgrzewka. Powinna być ona wprost proporcjonalna do dystansu – im krótszy dystans, tym mocniejsza rozgrzewka. Ze zdziwieniem stwierdzam, że mało biegaczy stosuję tę zasadę, zauważyłem to podczas Kamiennej Piątki, ale także wcześniej, gdy biegałem w On The Run.

Z uwagi na bardzo dużą liczbę osób odbierających pakiety startowe w niedzielny poranek, start Kamiennej opóźnił się o 15 min. Kwadrans przed 10.00 ustawiłem się na starcie, w drugim rzędzie biegaczy. Szczęśliwie na niebie pojawiły się chmury, więc nie startowaliśmy w pełnym słońcu, mimo to i tak było ciepło i parno. Po kilku chwilach usłyszałem wystrzał i ruszyliśmy. Od początku wiedziałem, że muszę biec mocno. Na dystansie 5 km nie ma się co oszczędzać, trzeba cisnąć od startu aż do mety. Moim planem było biec w tempie 3.30, tak, żeby na metę wpaść w okolicach 17.30. Pierwszy kilometr pokonałem w tempie 3.28, kolejny w tempie 3.26, trzeci 3.29, a czwarty 3.34. Zacząłem lekko słabnąć. Zauważyłem, że w biegach na dystansie 5 km, to właśnie trzeci i czwarty kilometr są dla mnie krytyczne. Na tym etapie biegu lekko opadam z sił, a do głowy przychodzi myśl, żeby odpuścić i zejść z trasy… Ale mimo wszystko biegnę dalej, potem okazuje się, że meta już niedaleko, jeszcze 1000m, przyspieszam i kończę bieg. Tak też było i tym razem – piąty kilometr przebiegłem w tempie 3.27 i przekroczyłem metę z czasem 17.32. Byłem zadowolony, bardzo zadowolony J Plan zrealizowany.

Pod koniec maja zrobiłem życiówkę na dystansie 5 km osiągając czas 17.58. Niecałe 3 tygodnie później poprawiłem się o 26 sek, co jest sporym progresem w przypadku biegów na krótszym dystansie. To niewątpliwie efekt innego treningu. Po Orlen Warsaw Marathon, za namową trenera, przerzuciłem się na trening siłowo – szybkościowy, charakteryzujący się krótszym kilometrażem wybiegań, ale z drugiej strony dużą ilością podbiegów, interwałów, tempa, elementów siły i sprawności. Wystarczyło kilka tygodni i już widać efekty. Oby tak dalej.

Cała nasza ekipa wracała z Kamiennej Piątki w sumie aż z siedmioma pucharami! Nie daliśmy konkurencji szans. To był piękny bieg, pełen emocji, zdrowej rywalizacji ale też ducha zespołu. Dziękuję Trenerze i dzięki Ekipo. Z Wami aż chce się jeździć po Polsce, Europie, a kiedyś może nawet świecie i biegać J


A Bydgoszcz… urzekła mnie. To piękne miasto, położone nad Brdą aż tętni życiem i pozytywną energią jej mieszkańców. Być może to ulotne wrażenie turysty, ale Bydgoszczanie są jacyś inni – kelnerka w restauracji, Pani na recepcji w hotelu, czy sympatyczna policjantka która wskazywała nam gdzie mamy zaparkować samochód przed biegiem, wszyscy uśmiechnięci, mili. Warto odwiedzić Bydgoszcz z uwagi na piękną Starówkę położoną w meandrach rzeki Brdy, Wyspę Młyńską oraz Kanał Bydgoski. Duże wrażenie robi też Śródmieście z wielkomiejską secesyjną zabudową. Nie wiem, jak to miasto wyglądało kiedyś, nie mam porównania, podobno przez ostatnie lata wiele tam się zmieniło. To widać. Mam ochotę odwiedzić Bydgoszcz kolejny raz, na weekend, jeszcze w tym roku. 



piątek, 15 maja 2015

Allianz najszybszą drużyną biegową w branży ubezpieczeniowej w Polsce!

W miniony weekend w Parku Szczęśliwickim na warszawskiej Ochocie rozgrywana była XI edycja sztafety maratońskiej Ekiden.
W zawodach brało udział w sumie 750 drużyn z różnych firm i klubów, a w każdej drużynie 6 zawodników, którzy łącznie pokonywali dystans maratonu (kolejno 7,195 + 10 + 10 + 5 + 5 + 5 km), czyli 42,195 km.
W sumie wystartowało blisko 5 000 biegaczy i jest to jedna z największych tego typu imprez w Europie.

Allianz reprezentowały 3 drużyny: Allianz Running Team I, Allianz Running Team II, Allianz Running Team III.
Od samego początku przyświecało nam hasło „1 cel – wygrywać razem!”, z którym biegamy na plecach naszych firmowych koszulek. Ono najlepiej oddaje ducha naszego Zespołu. Zazwyczaj, gdy stajemy indywidualnie, stojąc na linii startu jesteśmy tylko my i dystans do pokonania, w przypadku sztafety jest inaczej – liczy się wynik całego zespołu i każdego biegacza z osobna. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, nikt nie odpuszcza bo wie, że tego dnia nie biegnie tylko dla siebie, a taka myśl, niesie jeszcze bardziej, czego dowodem jest kilka indywidualnych rekordów życiowych na trudnej i krętej trasie.
Ten sportowy duch Zespołu doprowadził nas również do sukcesu – Zespół Allianz Running Team I, z łącznym czasem 02:46:56 zajął pierwsze miejsce w klasyfikacji ubezpieczeniowców oraz 19 w klasyfikacji generalnej! 
Allianz Running Team II z łącznym czasem 03:01:37 zajął siódme miejsce w klasyfikacji ubezpieczeniowców oraz 58 w klasyfikacji generalnej.

Allianz Running Team III z łącznym czasem z łącznym czasem 03:31:13 zajął 22 miejsce w klasyfikacji ubezpieczeniowców oraz 354 w klasyfikacji generalnej.

Super, jesteśmy najszybszą firmą ubezpieczeniową w Polsce!!! 

Gratulacje dla biegaczy i podziękowania dla kibiców, którzy gorąco nas dopingowali.

W całej tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu – mój start nie należał do najlepszych, dystans 10 km przebiegłem w czasie 38:32, czyli ponad pół minuty gorzej niż wynosi moja życiówka na tym dystansie. To nie był mój dzień, wystartowałem za szybko, nie zadziałał GPS w zegarku, nie mogłem złapać odpowiedniego tempa, drugą połowę dystansu pobiegłem wolniej. Sądzę, że kiepski bieg może być efektem pomaratońskiego zmęczenia, mój organizm ewidentnie jeszcze nie doszedł do siebie. Trenerzy biegowi twierdzą, że okres regencji po maratonie może trwać nawet miesiąc.


Szczęśliwie była to sztafeta, liczyła się wspomniana już reguła jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, a zatem mój gorszy wynik poprawili koledzy z teamu, którym poszło lepiej. Zgrani, zmotywowani, silni Zespołem zwyciężyliśmy i to się liczy!  


piątek, 1 maja 2015

Orlen Warsaw Marathon

Lepiej późno, niż wcale, wreszcie znalazłem chwilę na napisanie relacji z Orlen Warsaw Marathon.

Zacznę od końca – metę przekroczyłem z czasem 03:00:40. I tu pojawia się problem… czy traktować ten wynik jako sukces, czy może jako porażkę. Nie ukrywam, że planowałem złamać 3 godz., cel był ambitny, ale do zrealizowania, tym bardziej, że tegoroczny Półmaraton Warszawski przebiegłem z czasem 01:21:51, co wskazywało, że w maratonie złamię 3 godz. Z drugiej strony, gdy wezmę pod uwagę mój zeszłoroczny wynik z Berlina 3:19:26, to poczyniłem duży progres. Chyba nie powinienem kręcić nosem, trzeba się cieszyć z dobrego wyniku i trenować dalej, tak, żeby na następnym maratonie była już dwójka z przodu ;)

Z Orlenu i maratońskich, wiosennych przygotowań wyciągnąłem kilka wniosków. Po pierwsze nadal muszę pracować nad wytrzymałością. Podczas tegorocznych przygotowań zrobiłem pięć 30tek i widać tego efekty. Dodatkowo powinienem trenować biegi ciągłe i popracować nad techniką biegu. To jest wyzwanie na przyszłość. Oglądając zdjęcia z Orlenu zauważyłem, że moja biegowa sylwetka nie wygląda najlepiej, nogi ugięte, biodra nisko, trzeba to poprawić wzmacniając mięśnie brzucha i grzbietu.

Druga sprawa to odpoczynek przed maratonem. Sądzę, że nie byłem wystarczająco wypoczęty. Obóz biegowy w Międzyzdrojach był świetnym pomysłem, ale powinien się odbyć na dwa tygodnie przed maratonem, tak, abym zdążył się zregenerować, nabrać siły i świeżości. Wychodząc na lekkie rozbiegania w ostatnim tygodniu przed Orlenem czułem zmęczenie i lekką niechęć do biegania, to był zły prognostyk.

Trzecia sprawa to taktyka biegu. Maraton zacząłem dość asekuracyjnie, pierwsze 5 km w tempie 4.18 – 4.20, od 5km biegłem ok. 4.15, od 20km do 35km skakałem między 4.10 a 4.18, biegłem dość nierówno. Od 36km zaczął się zjazd do 4.29, od 40km ostatkiem sił przyspieszyłem do 4.15. Nierówny, trochę szarpany bieg. Powinienem lepiej wyczuć swój organizm i zdecydować: biegnę cały dystans równo, starając się utrzymać stałe tempo, czy też pierwszą część maratonu biegnę spokojnie, a przyspieszam w drugiej połówce. Lekcja do odrobienie w przyszłości.

To był dopiero mój trzeci maraton, każdy z nich był inny, każdy przynosił nowe doświadczenia, z których należy wyciągać wnioski i pamiętać o nich podczas dalszych przygotowań i kolejnych biegów.

Co do samej imprezy, to ciężko się do czegoś przyczepić. Pogoda była dobra, jak dla mnie odpowiednia temperatura, nie przeszkadzał mi lekko padający deszcz, choć przez to trasa była śliska i widziałem kilku biegaczy, którzy się przewrócili. Pod względem logistycznym i organizacyjnym wszystko dopięte było na ostatni guzik. Bogaty pakiet startowy za cenę 79 zł. Po biegu załapałem się nawet na masaż. Jedyna moja uwaga dotyczy organizacji punktów z wodą. Było ich dużo, jednakże stolików z napojami powinno być więcej i powinny być szerzej rozstawione. Podczas biegu zauważyłem, że w momencie gdy do wodopoju wbiegała grupka biegaczy, ciężko było dopchać się do kubeczków, a wolontariusze nie zdążali ich wydawać. To taka drobna sugestia do organizatora na przyszłość, a doszły mnie słuchy, że kolejna edycja jest już w planach.


Podsumowując, to był dobry bieg, który wiele mnie nauczył. Wprawdzie nie udało mi się złamać 3 godz, ale mocno zbliżyłem się do tej magicznej bariery i liczę, że przy ciężkiej pracy w kolejnych miesiącach, podczas następnego maratonu wywalczę dwójkę z przodu.