Mijają dwa miesiące od moich wakacji na Kubie. W
długie, zimowe wieczory często wracam myślami na tę piękną wyspę, do tętniącej
życiem Hawany, pięknych krajobrazów, słonecznych plaż i niezwykle przyjaznych
ludzi. Kuba mnie urzekła i na długo pozostanie w mojej pamięci.
Od lat wyjazd na Kubę był moim marzeniem. Pamiętam,
gdy na początku zeszłego roku znalazłem w internecie informację na temat
maratonu w Hawanie, nie zastanawiałem się długo i zapisałem się na bieg. Była
to spontaniczna decyzja. Niewiele wiedziałem o Kubie, nie miałem biletów
lotniczych, nic nie było zorganizowane. Udział w maratonie był pretekstem do
dłuższego pobytu na Kubie, zamierzałem spędzić tam dwa tygodnie. Nie chciałem
jechać z biurem podróży, lubię wyprawy organizowane na własną rękę, jestem
wtedy niezależny, ale przede wszystkim mam wyjątkową możliwość poznania nowych
miejsc, obcowania z tubylcami, poznania innych kultur. Biletów szukałem przez
kilka miesięcy. Niestety Kuba jest daleką i dość drogą destynacją, ostatecznie
udało mi się kupić je w całkiem przyzwoitej cenie. Leciałem z Warszawy do
Varadero z przesiadką w Toronto. Początkowo sądziłem, że w okresie dwóch
tygodni uda mi się zobaczyć całą wyspę. Jednak Kuba jest na tyle duża, że większą
część pobytu spędziłbym w podróży, przemieszczając się z jednego miejsca do
drugiego, w pośpiechu, aby zaliczyć kolejny punkt z przewodnika. To nie miało
sensu, zdecydowałem więc, że zobaczę zachodnią i środkową część wyspy.
Zamierzałem zwiedzić Hawanę, następnie udać się na zachód do doliny Vinales,
potem południe wyspy z obowiązkowym zwiedzaniem Trinidadu, a ostatnie dwa dni
pobytu chciałem spędzić na pięknych plażach Varadero.
Niestety na kilka tygodni przed wylotem trochę się
rozchorowałem. Przez miesiąc musiałem zażywać antybiotyk, co bardzo mnie
osłabiło. Wiedziałem, że nie jestem w stanie pobiec maratonu, zdecydowałem
przepisać się na półmaraton. Zamierzałem przebiec ten dystans na luzie,
treningowo, podziwiając uroki Hawany.
11 listopada spakowałem wszystkie rzeczy do plecaka
i ruszyłem w nieznane. To była moja pierwsza tak daleka podróż, do tego
leciałem sam, dopiero po kilku dniach mieli do mnie dołączyć znajomi Kasia i
Maciek. Po kilkunastu godzinach w podróży doleciałem do Varadero, skąd udałem
się bezpośrednio do Hawany. Niestety na Kubę nie dotarł mój bagaż, było trochę zamieszania
i uciążliwości, ale ostatecznie jakoś sobie z tym poradziłem.
W piątek po przylocie odebrałem pakiet na półmarton
w Hotelu Melia Cohiba. Okazało się, że w imprezie brało udział ponad półtora
tysiąca obcokrajowców. W skład pakietu wchodziła m.in. dobrej jakości koszulka
termiczna Adidasa z zabawnym nadrukiem Marabana (to nazwa hawańskiego maratonu):
Bieg odbywał się w niedzielę 15 listopada. Z uwagi
na wysoką temperaturę, start imprezy zaplanowano na godz. 7.00. Uczestnicy
mogli wystartować na dystansie maratonu, półmaratonu oraz 10 km. Ja, podobnie
jak większość biegaczy, startowałem w półmaratonie. Start i meta biegu
zlokalizowane były tuż przy okazałym gmachy Kapitolu, następnie trasa biegła w
kierunku Muzeum Rewolucji i dalej nad morze, przez kolejne 10 km prowadziła
słynnym Maleconem aż do Hotelu Melia Cohiba, w którym odbierałem pakiet
startowy. Następnie trasa prowadziła przez mieszkalne dzielnice Hawany, dalej w
okolice Ogrodu Zoologicznego oraz Miasteczka Sportu, następnie nieopodal Placu
Rewolucji skąd do mety było ok. 2 km. Maratończycy biegli dwa okrążenia, zaś
półmaratończycy jedno. Trasa miała raczej płaski profil, choć zdarzały się
niewielkie przewyższenia. Mimo to, z uwagi na wysoką temperaturę nie była to
trasa na życiówkę. Gdy startowaliśmy o 7.00 temperatura wynosiła ok. 20°C, a
gdy na metę wbiegali maratończycy, słupek rtęci zbliżał się do 30tej kreski… Do
tego w nocy padał deszcz, więc było dość parno.
Jeśli ktoś ma ochotę się pościgać, to maraton, czy
półmaraton w Hawanie nie jest najlepszym wyborem, ale jeśli chce się przeżyć
fantastyczną przygodę, pobiegać w egzotycznym miejscu i zobaczyć miasto
wyjątkowe, inne niż wszystkie, to jest to strzał w dziesiątkę.
Pod względem organizacyjnym i pod względem oprawy
Marabana bardzo odstaje od europejskich imprez. Jeśli ktoś liczy na super
organizację i wygody to nie polecam tego biegu. Należy pamiętać, że jesteśmy na
Kubie, otacza nas zupełnie inna rzeczywistość, więc nie oczekujmy zbyt wiele. A
zatem pakiet startowy był raczej skromny. Co ciekawe wraz z pakietem dostałem
medal. Niezbyt mi się ten pomysł podobał, gdyż zawsze traktowałem medal jako
swoiste trofeum, a tu taka niespodzianka. Nie było żadnego miasteczka
biegowego, nie znalazłem depozytów i toalet, gwoli wyjaśnienia, nie szukałem
ich nawet gdyż mieszkałem blisko startu. Na pewno na plus muszę zaliczyć dużą
ilość punktów z wodą na trasie, co pozwalało uniknąć odwodnienia spowodowanego
wysoką temperaturą. Mimo niedociągnięć organizacyjnych, udział w biegu był dla mnie
tak dużą frajdą, że zupełnie nie zwracałem uwagi na niedogodności i brak tych
wszystkich wygód, do których przywykłem, rozpieszczony przez organizatorów
biegów w Polsce i w Europie.
Jeśli jesteś biegaczem, a do tego masz ochotę
pojechać na Kubę, to warto polecieć tam w listopadzie i przy okazji wyjazdu
pobiec w Marabanie. To fantastyczna przygoda, a jednocześnie możliwość zobaczenia
Hawany, miasta innego i wyjątkowego pod każdym względem.
Podczas kolejnych dni mojej kubańskiej wyprawy
biegałem raptem kilka razy. Byłem zmęczony po półmartonie i całym sezonie
biegowym, do tego we znaki dawało się osłabienie spowodowane antybiotykiem.
Zwyczajnie nie miałem ochoty na bieganie, potrzebowałem leniuchowania. Jednego
dnia wraz z moim kumplem Maćkiem zrobiliśmy sobie przebieżkę z Playa Ancon do
Trinidadu, było to jakieś 10 km po pagórkowatym terenie. Gdy dobiegaliśmy do
Trinidadu, było już ciemno. Raczej odradzam bieganie po Kubie nocą,
miejscowości są nieoświetlone, drogi i chodniki nierówne, a kierowcy nie
zwracają specjalnie uwagi na pieszych. Kolejny raz biegaliśmy po plaży w
Varadero. Wzbudzaliśmy żywe zainteresowanie Kubańczyków, widać było, że
bieganie nie jest tam popularnym sportem. Sądzę, że wraz z rozwojem turystyki
także i biegi przyciągną większą liczbę amatorów.
I jeszcze kilka słów wyjaśnienia. Nie pisałem ponad
dwa miesiące, nie czułem takiej potrzeby, a moje bieganie nie było tak intensywne
jak w poprzednim sezonie. Potrzebowałem trochę luzu i odpoczynku od
wymagających treningów. Biegałem wtedy, gdy miałem na to ochotę, tak dla
czystej przyjemności. Czasami warto zrobić taką przerwę i wrócić z nowymi
siłami.
O założeniach i planach na 2016r napiszę niebawem.