Druga edycja BMW Półmaratonu Praskiego przechodzi do historii.
Zwyciężył Marcin Chabowski z czasem 01:03:52, najszybszą z kobiet okazała się
Kenijka Cheboi Gladys Jerotich (01:15:52). Warto też wspomnieć, iż w biegu
brała udział Wanda Panfil, mistrzyni olimpijska z Tokio na dystansie maratonu.
Nasza złota medalistka przekroczyła metę z czasem 01:32:00.
Zacznę od dużych pochwał dla organizatorów BMW Półmaratonu Praskiego.
Ten bieg naprawdę był świetnie zorganizowany! Miasteczko biegowe funkcjonowało
bez zarzutu, było dobrze oznakowane, dużo toalet, dobrze wymierzona i oznaczona
trasa, dużo punktów nawadniania, kurtyny wodne, tak ważne podczas dzisiejszej
pogody, muzyka, ładne medale, długo by wymieniać. Wszystko dopięte na ostatni
guzik, organizatorzy innych biegów mogą brać przykład. Bardzo dobrym pomysłem,
było usytuowanie miasteczka biegowego w Parku Skaryszewskim, dzięki czemu impreza
miała charakter rodzinnego pikniku. Mnóstwo ludzi odpoczywało pod cieniem drzew
i świętowało swój biegowy sukces. W tak upalny dzień przebywanie np. na
Błoniach Stadionu Narodowego byłoby raczej mało przyjemne. Mówiąc krótko,
impreza na wysokim poziomie.
Teraz kilka słów odnośnie mojego startu. Postawiłem sobie wysoką
poprzeczkę i chciałem złamać 1:20. Chyba był to zbyt ambitny cel. Podczas
marcowego PZU Półmaratonu Warszawskiego osiągnąłem czas 01:21:51. Na tym poziomie,
dla amatora poprawienie się o blisko 2 min, to dużo. Dzisiejszy bieg ukończyłem
z czasem 01:21:36, a zatem progres o 15 sekund. Niby życiówka, ale niedosyty
pozostaje… Analizując przebieg biegu kilometr po kilometrze stwierdzam, że do
17 km szło mi całkiem dobrze, średnie tempo wahało się między 3.45 a 3.50,
problemy zaczęły się na wysokości Mostu Świętokrzyskiego, przed podbiegiem na wiadukcie
przy Porcie Praskim, tu zaczęło mnie odcinać. Podbieg, zbieg, nawrotka, znów
podbieg i zbieg. Czułem, że tracę siły. Upał stawał się nieznośny. Tempo spadło
powyżej 4.00. Na 20 km, zaraz za punktem nawadniania, musiałem się zatrzymać na
kilka sekund. Przestałem patrzeć na zegarek, balonik z napisem 1:20 oddalił
się, wiedziałem, że 1:20 już nie złamię. Otrząsnąłem się, zebrałem w sobie i
ruszyłem, postanowiłem ratować to co do tej pory wypracowałem. Udało mi się
zejść poniżej 4.00. W końcu dobiegłem do Zielenieckiej, stamtąd do mety było już
blisko.
Co się stało? Myślę, że tak jak już wspomniałem cel był zbyt ambitny.
Powinienem przyjąć metodę robienia postępów mniejszymi krokami. A zatem w kolejnym
półmaratonie walczę aby złamać 1:21, a o 1:20 pomyślę w przyszłym roku. Drugi
czynnik to niewątpliwie pogoda. Na starcie, o 8.45 temperatura była jeszcze
znośna, ale słupek rtęci szybko szedł w górę, kiedy zaczęła się prawdziwa walka
było gorąco. No ale cóż, na warunki pogodowe nie mamy wpływu. Trzecia sprawa, sądzę,
że powinienem bardziej wypocząć przed biegiem.
Każdy bieg to nowe doświadczenia. Jestem o nie bogatszy. Wykorzystam je
w dalszej pracy. To wszystko jeszcze bardziej mnie motywuje.
Co niezwykle mnie cieszy, to rezultaty jakie moja drużyna osiągnęła w
kategorii firmowej i drużynowej. W obydwu kategoriach stanęliśmy na podium,
zajmując drugie miejsce. Cały Allianz Running Team pracował na ten wynik. Dziewczyny
i chłopaki, pod okiem naszego niezastąpionego Trenera przez tygodnie pracowali
na ten wynik. Komu by się chciało biegać w piątek, po pracy, albo wstać w
niedzielę rano żeby zrobić długie wybieganie. Nam się chciało i mamy tego
efekty. Trenerze, Drużyno, dziękuję! Allianz i Przyjaciele to jest to!