Tydzień temu wystartowałem w
piątej edycji Białystok Biega na dystansie 10 km. Liczyłem, że poprawię
rezultat z Biegu Powstania Warszawskiego (36:59) i zejdę poniżej 37 minut.
Mocno się przeliczyłem – białostocki bieg ukończyłem z czasem 38:30, grubo
poniżej moich oczekiwań. Pobiegłem półtorej minuty gorzej niż pod koniec lipca
w Warszawie, gdzie warunki pogodowe oraz trasa były znacznie trudniejsze niż w
Białymstoku.
Już w trakcie rozgrzewki przed
niedzielnym biegiem czułem, że coś jest nie tak. Przed zawodami działa
adrenalina, odczuwa się chęć walki, pojawia się duch rywalizacji. Tym razem
było zupełnie inaczej, czułem się słabo, najchętniej zamiast biec,
pokibicowałbym innym. Jednak wystartowałem. Zamierzałem biec w tempie 3.40,
co dawałoby mi ostateczny wynik 36:40. Przez pierwsze cztery kilometry trzymałem
tempo, schodząc nawet lekko poniżej założonego celu. Problemy zaczęły się na
lekkim, aczkolwiek dość długim podbiegu na ul. Świętojańskiej. Kompletnie
opadłem z sił, odcięło mnie na tyle, że chciałem zejść z trasy… Tempo spadło do
4.06, inni biegacze zaczęli mnie wyprzedzać. Po pokonaniu podbiegu doszedłem do siebie, w punkcie nawadniania napiłem się wody i biegłem dalej.
Nie udało mi się jednak powrócić do docelowego tempa i do mety biegłem spokojnie w okolicach 3.55.
Oczywiście, nie każdy bieg będzie
się kończył życiówką i nie ma nad czym dramatyzować, jednakże staram się
zrozumieć powód mojej niedyspozycji. Myślę, że jest on jeden i dość
prozaiczny – zmęczenie. Przed Białymstokiem mocno trenowałem, a ze snem było
różnie. Do tego od ponad roku nie byłem na dłuższym urlopie, a w pracy dużo
zajęć i stres. Ostatnio gorzej sypiam, zdarzało mi się mocno pocić w nocy. Dwie
noce przed Białymstokiem spałem po 6 godzin. Ponadto ja prowadziłem samochód w
drodze na bieg. Niby to tylko 200 km, ale musiałem rano wstać i być
skoncentrowany przez dwie i pół godziny. To wszystko zebrało się w jedno duże
zmęczenie, które zaowocowało takim a nie innym rezultatem. A zatem jeśli
biegasz, to spij jak najwięcej, bo sen to najlepszy sposób na regenerację. W
szczególności na kilka dni przed zawodami trzeba się porządnie wyspać, to duży
element sukcesu.
Jutro w Warszawie wielkie święto
biegania – 37. PZU Maraton Warszawski, w tym samym czasie 42. Maraton
Berliński. I tu i tam startują znajomi. Będę za nich mocno trzymał kciuki i
będę kibicował na trasie warszawskiego maratonu. Zachęcam innych do tego
samego. Podczas każdych zawodów, w szczególności w maratonie, okrzyk kogoś
bliskiego, kumpla, a nawet nieznanej osoby, dodaje siły, uskrzydla, przez co
możemy więcej, szybciej, mocniej, a meta coraz bliżej. A zatem po śniadaniu i
porannej kawie wyjdźmy na ulicę i wesprzyjmy maratończyków.
W zeszłym roku startowałem w Berlinie, tam całe miasto żyje maratonem, na trasie biegaczy dopingują dziesiątki tysięcy ludzi. W Warszawie niestety ciągle jest inaczej, wprawdzie kibiców z roku na rok przybywa, ale ciągle słychać narzekania, że biegają, że blokują miasto, że hałasują. Liczę, że z czasem to się zmieni, że maraton nie będzie tylko świętem dla biegaczy, ale dla większości Warszawiaków.
A poniżej zdjęcie białostockiej ekipy: