Po kilku miesiącach znów zawitałem do Międzyzdrojów. Kiedy
przyjechałem tu po raz pierwszy, na początku grudnia zeszłego roku, pogoda była
typowo jesienna – szaro, buro, chłodno. Tym razem świeci piękne słońce, choć
jest dość chłodno, a miasto przygotowuje się do nowego sezonu turystycznego –
już widać wzmożony ruch na plaży i na pobliskiej promenadzie, a w badziewnikach
sprzedają turystyczne gadżety.
Przyjechałem tu na 5 dni, obóz ma charakter typowo sportowy,
trenujemy dwa razy dziennie, szlifując formę przed Orlenem, to już ostatnie
akcenty przed maratonem. Zaczęliśmy środowym, lekkim wprowadzeniem w trening
(8km, rytmy), w czwartek siła biegowa (podbiegi), w piątek tempo (tysiączki)
oraz sprawność (płotki i ćwiczenia z piłkami lekarskimi), w sobotę OWB
(wybieganie 17km), a dziś na zakończenie obozu lekkie rozbieganie i kilka
rytmów.
Międzyzdroje nieodłącznie kojarzą mi się z bieganiem.
Warunki do uprawiania tej dyscypliny sportu są wręcz idealne – nowoczesny
stadion lekkoatletyczny, świetne ścieżki biegowe w Wolińskim Parku Narodowym,
łagodny, morski klimat, sportowy charakter Kamienicy Sporting, a przede
wszystkim wykwalifikowana kadra trenerska i zfiksowani na punkcie biegania
ludzie. Czego chcieć więcej??? Tu po prostu trzeba biegać.
Jednak staram się żyć nie tylko bieganiem, ale czerpać z
innych uroków tego miejsca. Chodzę na długie spacery brzegiem morza, wystawiam
twarz do wiosennego słońca, wdycham świeże, pełne jodu powietrze, słucham szumu
fal i odgłosów przelatujących mew. To wszystko wydaje się sielankowe, trochę
nierzeczywiste…, jednak czuję, że tu naprawdę odpoczywam, a jednocześnie ładuje
akumulatory. Morze zawsze kojarzyło mi się ze skrajnościami, z jednej strony
spokój, wyciszenie, a z drugiej nieskończoność aż po horyzont i ogromna energia
jaka od niego bije. Staram się czerpać z morza całymi garściami.